poniedziałek, 27 stycznia 2014

Rozdział 3

Kiedy ciało jest smutne, serce powoli umiera.
жφж
Tutaj zaczyna się tak naprawdę historia Herm... Wcześniej zrobiłam coś na kształt wprowadzenia do którego później powrócę, więc myślę że nie zrobiłam błędu publikując tą właśnie część opowiadania...

   Teraz przejdziemy do życia Herm. Będziemy je obserwować pod różnym kątem i różnymi spojrzeniami. Każdy będzie tu miał swoje przysłowiowe ' pięć minut ' i każdy... no sami zobaczycie.

   Rozpoczynam powieść dnia gdy wszystko się zmieniło i dopiero odtąd Herm będzie przechodzić stopniową metamorfozę którą tutaj również zamierzam opisać tak by stała się tym kim się stała.

   Jednak i tym razem nie obejdzie się bez tajemniczych opisów i tym podobnych lecz, "obiecuję" że ten fanfick na długo zapadnie wam w pamięci ^^

жφж
 
   Uśmiechała się nieśmiało starając się nie patrzyć dyrektorowi prosto w oczy.
   Wezwał ją i ona nie za bardzo wiedziała co o tym myśleć.
   Bo... przecież nie mógł odkryć kim naprawdę była? Prawda?
   - Moja droga - mówił serdecznym tonem który sugerował że jeszcze trochę sobie tutaj posiedzi lecz w żadnym wypadku nie mógł oznaczać że ktoś ją odkrył.

Odetchnęła w duchu.

   - Jak zapewne pamiętasz od czasu do czasu ktoś odchodzi ktoś przychodzi do szkoły - No pięknie czyli tak; albo ją wyrzuci albo...?
   - Szkół jest mnóstwo, lecz tylko trzy z nich jak wiesz łączy magiczny kontrakt i... każda z nich ma obowiązek przyjmować uczniów z sąsiadującej jeśli zajdzie taka potrzeba. - Gdy to mówił z każdym słowem stawał się coraz starszy tak że po skończonym akapicie wypowiedzi było widać czas jaki ciążył mu na ramieniach. Wszystkie te wojny i ofiary które musiał nieść nieraz zbytecznie, ta wyrzuty sumienia..

   Nie zazdrościła mu tak jak wiele z tych głupców. Bo czego?
   Sławy? Proszę... A co ona takiego mu dała, nic tylko rozgłos i wieczny strach że dawne zmory powrócą że wszystkie te brudne sprawy w które nie daj boże jest zamieszany zostaną wyciągnięte przez te reportercze hieny.
   Wiedzy? Dobra ta.. była przydatna ale czasem lepsza była niewiedza..
   Na przykład w jej przypadku. Gdyby nie znalazła się w lesie o takiej i nie innej prze i nie z kimś lecz sama na pewno jej życie wyglądało by teraz inaczej...
   Wylegiwała by się zapewne w swoim pokoju na łóżku z książką w jednej z kremowym w drugiej ręce.
   A teraz nic tylko obowiązki. Nie żeby jej to jakkolwiek przeszkadzało ale... człowiek może mieć czasami dość.
   Dyrektor kontynuował swój wykład o przechodzeniu z jednej szkoły do drugiej i niepożądanych aczkolwiek bolesnych skutkach międzynarodowej teleportacji.
   Gdy trzeba było skinęła głową, wtrąciła woje trzy grosze.
   Najwidoczniej nie zauważył że myślami była zupełnie gdzie indziej lecz dobrze wyćwiczony umysł potrafi działać na tak jakby autopilocie który u niej sprawdzał się znakomicie.
   W końcu przeszedł do sedna.

- Znasz ród Vane? - Teraz jak na to patrzyła była na siebie wściekła za aż tak widoczną niesubordynację, ale popatrzyła na niego jak na idiotę.
- Pochodzące z nowego orleanu wyjątkowo potężne i przebiegłe czarownice z natury cechujące się zaborczością  o wszystko. - Wyrecytowała formułkę. Pominęła fakt że to one nie jeden nie dwa razy zapoczątkowały wojny w czarodziejskim świecie o byle błahostkę .
    Inny mi słowy nie cieszyły się one zbyt dodrą sławą, ale nie zamierzała jak na razie nikogo oczerniać po pochodzeniu i korzeniach po coś jej mówiło że na takich poglądach kiedyś się... przejedzie. Podniosła wzrok  na dyrektora. Tym razem to on unikał kontaktu wzrokowego. Nie oznaczało to nic dobrego. 
   Uczyła się już tu trochę i nauczyła się rozpoznawać ' humorki' Albusa, jak po cichu na niego mówiła.
- Zgadza się, i nie wiem czy pamiętasz ale jedna nasza uczennica już nosi takie nazwisko - Skinęła głową. 
   Rzeczywiście Romilda Vane. Pomijając fakt że przymilała się do Harry'ego była... no cóż nie wiedziała jak to określić.. Złośliwa? Chamska? Zaborcza? To ostatnie by się zgadzało... a na przecież była dosyć daleko oddalona pokrewieństwem od głównej linii rodu.- pokręciła głową- A co dopiero by było z jedną z bliżej spokrewnionych?  
  
- Panno Granger? Dobrze się pani czuje? - Skinęła głową. Jak na razie przypomniała sobie że powinna wrócić do rzeczywistości zanim dyrektor posądzi ją o jakąś chorobę. - Zostaliśmy poinformowani że takowa uczennica pojawi się u nas w przeciągu najbliższego miesiąca. - Przerywając dał jej widoczną chwilę na przetrawienie informacji. - Ja wiem że może nie cieszą się najlepszą opinią wśród czarodziejów i niestety ze smutkiem muszę cię poinformować że ta linia powoli wygasa - Pogrążył się we wspomnieniach.
    Nie chciała mu przeszkadzać. Od Harry'ego dowiedziała się że często mu się tak zdarza i najlepiej go w tedy zostawić w spokoju.
    Jeszcze nie wstąpili do zakonu i osobiście uważała że im później tym lepiej. Wojna nie jest zabawą i dlatego wyczuła przyjaciołom którzy nie mogli wręcz się doczekać inicjacji jak gdyby to byłoby coś fajnego.
   A ona za dużo książek pochłonęła i za dobrze znała świat by wiedzieć że to nie zabawa. To coś o wiele poważniejszego.
Czasami chciała się od nich odseparować. Byli tacy... nie poważni, nie dojrzali. Często przyłapywała się na tym że patrzyła na  nich z pobłażaniem.
   Nie że by coś kochała ich, naprawdę, ale... czasem ich dziecinność potrafiła być naprawdę uciążliwa. Zdarzało się nawet że odrywała przez ich głupotę, ba otarła się  o śmierć i to tak na serio.
   Ale ileż by razy próbowała los zawszę z powrotem splatał ich drogi. Tak to już po prostu było. 
   I już.
   - Twoim zadaniem będzie dopilnować by się u nas zadomowiła. Wierzę że dasz sobie radę - Tymi słowy zakończył ich rozmowę a ona prędko opuściła jego gabinet myśląc jak to dalej potoczy się jej życie.

жφж

W środku treningu Qwidicha zaczęło padać i nagle wszystko inne straciło znaczenie. Chłopcy zaczęli się przepychać, ślizgać w błocie, dosłownie zryli murawę. Pani Hooch w końcu dała za wygraną i odesłała ich do dormitoriów. Harry obserwował jak trenerka ich zwalnia i zdał sobie sprawę że nie miała dziś serca do treningu. Dwa dni temu zabito jej dorosłego już syna, co poprzedzało tortury. Chcieli go złamać, ale się nie udało. Wszyscy mówili że nie wiadomo czy Hooch się z tego podniesie a on zastanawiał się co by było gdyby to spotkało jego. Gdyby umarł ktoś mu bliski. Taki Ron, Hermiona, Ginny... Nie tego by nie zniósł.

- Harry co ty tam robisz? Zamarzam. - Ron wychylił głowę za drzwi żeby podejrzeć go w szatni. Zdjął przemoczoną koszulę przez głowę ukazując światu muskularną sylwetkę na którą tak ciężko pracował w wakacje i odwrócił się do przyjaciela, z powrotem się ubierając, tym razem już w suche ubrania.
- Ron! Myślałem że już poszedłeś.. Co teraz? - Miał na myśli co potem będą robić, bo szczerze nie chciało mu się wracać do dormitorium i jego towarzysz podzielał to zdanie.
   Pchnęli drzwi do zamku i skierowali się na schody. Zamierzali poszukać Herm i dopiero w tedy zadecydować co dalej. Biblioteka była pusta nie licząc pani Prince która przez cały czas łypała na nich spode łba. Tym sposobem perswazji zasugerowała że każdy o takich manierach jak oni nie jest tu mile widziany, więc wyszli przerażeni perspektywą, że mogłaby zlecić im jakiś szlaban u Filcha, czy inne paskudztwo. Nie było jej również w Pokoju Wspólnym Gryfindoru, ani w swoim dormitorium. Przemierzali korytarze, zaglądali nawet do schowków na miotły niestety, ani śladu jej
   Musiał przyznać że był trochę zaniepokojony, ale to przecież Mol Książkowy który nie jeden raz wyciągał go z tarapatów wiec miał nadzieję, że wiedza jaką posiadała jeszcze raz na coś się przyda i nie stanie jej się krzywda. Niestety tym razem z Ronem się nie zgadzali, gdyż tamten już panikował. Przeróżne teorie spiskowe czy inne tego typu bzdury wyssane z palca były przedmiotem jego tortur - psychicznych. No na prawdę... Herm za nic by się nie zgodziła by ktoś wsadził ją na chorego jednorożca który pod wpływem choroby wypróżniał i wymiotował tenczął i z pewnością nie pojechała by na nim do Voldzia by zostać u niego na noc. To już na prawdę zakrawało o szaleństwo.
   Między innymi dlatego zaprowadził Wesley'a do Skrzydła Szpitalnego gdzie został doszczętnie nafaszerowany lekami. Niestety tam też jej nie było. Chyba naprawdę dziś nie był ich szczęśliwy dzień. Snape postawił jakąś skrzynkę z eliksirami, obrzucił ich miażdżącym spojrzeniem i wyszedł z przyklejonym do paszczy sarkastycznym uśmieszkiem, powiewając swoimi nietoperz'owatymi szatami.
   Pielęgniarka zadręczała ich pytaniami o samo poczucie dopóty dopóki nie opuścili skrzydła.
   Nie wiedział co robić, poddał się. Zaciągną Rona do Dormitorióm Przeprał w piżamę i zasną rozmyślając o przyjaciółce, wojnie i tym co będzie dalej.

жφж

   Postanowiła się przewietrzyć i zrealizowała swoje postanowienie. Usiadła pod starym dębem. Oparła głowę o pień i zaczęła wpatrywać się martwym wzrokiem w jezioro. Zamartwiała się wszystkim, naprawdę wszystkim i to tak że nie wiedziała o co zacząć najpierw.
   O przyjaciół? O rodzinę? O wojnę? O zakon? O nauczycieli? O mugoli? O zadanie które zostało jej przydzielone? O przyszłość?
   Świadomość tego wszystkiego ją przygniatała i ledwo z tym wszystkim żyła. 
   Kątem oka zauważyła jakiś cień. Instynktownie wyciągnęła różdżkę. Starała się nie oddychać choć nie bardzo wiedziała czemu bo przecież tu nie powinno jej nic grozić. 
   Cień coraz bardziej rósł aż w końcu ku jego kresu zobaczyła postać człowieka a dokładniej mężczyzny. Wodniste oczy świeciły wesoło choć to nie do końca nadawało mu miły wygląd. Kościsty podbródek, wydatne kości policzkowe, mały, zgrabny nos i lekki zarost ukazywały go w dobrym świetle i można by rzec że był przystojny. Powolnym krokiem coraz bardziej się do niej zbliżał a ona stała podparta tyłem o dąb nie bardzo mając drogę ucieczki. Spanikowała. Skoczyła na niego pokonując dzielącą ich odległość i zupełnie zapomniała o różdżce. Zaczęła okładać mężczyznę pięściami a ten nadal stał niewzruszony. Jednak po paru minutach bezsensownej, jednostronnej walki złapał ją za nadgarstki i była zmuszona spojrzeć mu w oczy.
    Dokonało się, zauroczył ją i walczyła z nieodzownym pragnieniem by zetknąć jego wargi ze swoimi.
    Ten jednak tylko się uśmiechną i szepną jej na ucho by przestała się wyrywać jednak już nie było takiej potrzeby bo się powoli uspokajała, po części poprzez pragnienie jego ust po części przez jego jedwabisty głos który ją zahipnotyzował.
    Wziął ją na ręce a ona się nie opierała zbyt skupiona nad samokontrolą by go przypadkiem nie pocałować.*
     Gdy dotarli do granicy błoni poczuła wszechogarniającą ją rzewność a zaraz potem zemdlała będąc teleportowaną prosto do obszernego loftu.

жφж

*Bardzo nie chciałabym złośliwych komentarzy na temat tego że to jest sprzeczne z charakterem Miony bo jej zachowanie było spowodowane jak później sami się przekonacie - urokiem

piątek, 24 stycznia 2014

Rozdział 2

„A oni patrzą na mnie i widzą uśmiech; myślą: zero trosk i problemów.
Nie wiedzą, że to maska. Że nauczyłam się grać. Że jest to dla mnie codzienność…”

ᴥѺᴥ

   Swego rodzaju nostalgia ogarnęła błonia. Liście spadały powoli ze złotych kron drzew a zwierzęta cicho mknęły niezauważone od jednej kryjówki do drugiej,a uczniowie znaleźli sobie cieplejsze miejsca do przesiadywania.
   A jednak. Ona  siedziała pod starym dębem który tak często był obiektem przy którym poddawała się poważniejszym przemyśleniom patrząc niewidzącym wzrokiem na cicho falujące jezioro.
   Wiedziała. Wiedziała że to już dziś, ale zastanawiała się czy była gotów... Wiedziała że to poważna decyzja i że potem już nie będzie odwrotu. Wiedziała, ale... No właśnie ale... Chciała by móc się zdecydować, niestety bała się. Tak bała się - skutków.
   Wszystko jest czegoś częścią i wszystko z czegoś wynika, lecz co wyniknie z tego? Czy wszystko co było się skończy? Czy czas smutków i cierpienia odejdzie w niepamięć? Dni rutyny ciągnąć się w nieskończoność? Dni ciągłej gry i masek? A może nadejdą mroczniejsze dla niej czasy i jej własne małe światełko duszy przesłonią czarne chmury? - Westchnęła.
   Nie chciała by tego. Jej brzemię było już wystarczająco duże - nie trzeba było mu dokładać.  Czemu..? Czemu życie nie może być proste?

ᴥѺᴥ

   Czy była samotna? Mimo wszystko nie. Były przy niej. Nawiedzały ją. Jej starzy przyjaciele. Bać się, bała ich w przeszłości, lecz teraz dawały jej świadomość że nie jest sama. Tak. Pomagały jej - na swój sposób.
   Czasami zastanawiała się czy o tym wiedzą i czy to był jeden z ich celów na niekończącej się liście. Pewnie nie, ale nie chciała ich o tym informować bo straciłaby jeden z punktów podparcia w tym cieniu życia jakie prowadziła.
   Szlama. Takie małe jedno słowo. Krzywdzi? Być może ale - już - nie ją.  Wszystkie te wyzwiska przyjmowała do siebie i  oddawała - ze zdwojoną mocą tyle, że na spokojnie, chłodnym tonem.
   Ból. Och... może jakoś specjalnie go nie lubiła, lecz nie przeszkadzał jej - kwestia przyzwyczajenia.
   Strach. Prawie zapomniała już jakie to uczucie. Naturalnie bała się ale nie w tym znaczeniu. Bała się wyniku wojny w której tak zawzięcie brała udział. I bała się swoich decyzji. Ale nie bała się śmierci.

ᴥѺᴥ

   Gdzie była? Tak dokładnie nie wiedziała... Najważniejsze że była gdzieś w zamku. Wracała ze spotkania które przebiegło po jej myśli. Zgodziła się i poniesie tego konsekwencje wcześniej czy później ale na razie wolała o tym nie myśleć.
   Poczuła na sobie czyjś wzrok. Nie, to nie były one. To było ludzkie spojrzenie - po prostu to wiedziała. Po za tym posiadała rzadką zdolność wyczuwania aury przeciwnika która obecnie się sprawdzała.
   Znała tą aurę, te moc. Dzielenie z nim obowiązków Prefekta Naczelnego nareszcie się przydało.
   Śledził ją. Nie miała pojęcia czemu ale zamierzała się dowiedzieć. Jak na razie wyprowadzi go w pole ( dosłownie )- niech sobie chłopak radzi.
   Powoli zawróciła. Szła, nie - sunęła korytarzami nie wydając najcichszego nawet dźwięku.
   W lesie panował mrok, lecz jej to nie przeszkadzało. Niewielka polanka ku której zmierzała była idealnym miejscem na mały pokaz jej umiejętności i była już niedaleko.
   Stanęła nieruchomo, i zdawało się że nic nie może jej ruszyć, ni burza ni najczarniejsza klątwa.
   Wyszedł z cienia i jego uśmiech świadczył że ma ją za łatwego przeciwnika i jak na razie nie zamierzała go wyprowadzać z błędu. Po prostu stała nieruchomo nie dając mu żadnej wskazówki ani oznaki tego że jest świadoma jego obecności.
A naprawdę nie trudno było go zauważyć - dyszał ja po co najmniej pięcio-kilometrowym biegu.
   Czekała na jedną rzecz, by przemówił. I po krótkim czasie faktycznie tak się stało. Jego jedwabisty głos rozbrzmiewał echem po łące;
 
   - Co tu robisz? Nie spodziewałbym się Cię tutaj spotkać - ostatecznie ironia jaką nadał tej wypowiedzi spowodowała jej lekkie uniesienie końcików ust.
    - Cco..? - Źrenice lekko rozszerzyła a usta delikatnie otworzyła w niemym krzyku - oczywiście to była tylko kolejna maska, ale... nikt nie musiał o tym wiedzieć. Pozwoliła by na jej ręce włoski stanęły dęba i przez co nadały jej ciału lekkich drgawek niby spowodowanych panicznym strachem...
   To jak widać zdezorjętowało wroga... Była ciekawa na jak długo bo w końcu to arystokrata. Jednak minuty mijały powoli a on,trochę - jak dyby w obawie że go odtrąci - przybliżył się do niej i wyciągną ręce tak by mogła się w niego wtulić.
   Nie wiedziała co bardziej ją zaskoczyło jej umiejętności aktorskie czy jego zachowanie... Chyba jednak to drugie.
   Pozwoliła by ją obją. Zaciągnęła się jego zapachem - miętą i czymś jeszcze czego nie potrafiła bliżej określić. Odhaczyła go na liście przeszkód - była pewna że nie będzie już sprawiał większych kłopotów, przynajmniej nie, świadomie
   Jednak nie doceniła go. Prawie nie wyczuwalnym gestem wyciągną różdżkę i przyłożył jej do głowy.

   Tego nie przewidziała.

   Nie czoła się zagrożona - zresztą tak samo jak i on. Bo co ona - szlama - mogła zrobić mu arystokracie? Nic.. no właśnie - w jego mniemaniu oczywiście.
   W ogóle to nie widział sensu tej całej misji, ale Czarny Pan to Czarny Pan - nie zamierzał podważać jego decyzji. Mimo wszystko myśli samobójczych jeszcze nie miał i takowych w najbliższej przyszłości nie chciał mieć
   Ale życie płata figle i nigdy nie mgł być pewien jak ono go pokieruje. Niczego nie mógł być pewien. Niczego.
   I oto proszę, dowód.
   Nie wiedział jakim cudem, w jaki sposób ani kiedy- jego różdżka znalazła się w jej dłoni.
   No pięknie lata ćwiczeń poszły się pasić a i on zaczynał powoli rozumieć.
   To nie była Granger którą znał. W ogóle nie przypominała Granger. Raczej królową ciemności.
   Jej zwykle kasztanowo-rude włosy teraz nabrały niepokojący czarny odcień- tak samo jak i oczy - unosiły się na delikatnym wietrze. Strój, ewidentnie coś z nim zrobił bo teraz widocznie opinał jej ciało w strategiczych miejscach także teraz mógł spokojnie podziwiać jej muskularną sylwetkę.
   Uświadomił sobie że zdjęła zaklęcie makijażowe.
   Była przerażająca a za razem piękna gdy przesunęła dłonią ułożoną w łódkę od lewego ramienia poprzez brzuch aż do prawego biodra.
   Skąź kojarzył ten gest i wiedział że nie oznacza nic dobrego.
   Przezornie stworzył tarczę - wyjątkowo mocną bo teraz już wiedział że nic nie wie - przynajmniej o niej.
   Jednak ona nie zamierzała go atakować - chciała mu coś pokazać.
   Uniosła drugą rękę, tak, że teraz obie były na wysokości jej pępka w odległości ok. trzydziestu centymetrów.
   Zaczęła coś szeptać w języku dla niego niezrozumiałym. Długa seria gardłowych dźwięków zdawała się być nie do powtórzenia.
   Pomiędzy. Pomiędzy jej dłońmi coś się kształtowało. To coś rosło bezustannie więc wkrótce musiała poszerzyć przestrzeń dzielącą jej ręce.
   Przypominało to mu kulę ognia. Wielką kulę ognia. Uświadomił sobie że żołądek podjechał mu pod samo gardło i ma nieuzasadnione pragnienie by dotknąć tego dziwnego tworu Gryfonki.
   Uśmiechnęła się.
   Nie był świadom co to jest, i dobrze. Już ona mu to wyjaśni.
   Z wyrazu jej twarzy powinien wywnioskować że coś jest nie w porządku lecz nawet tego nie zauważył zbyt zafascynowany kulą by przejmować się jej zakichaną mimiką.


Jak na razie to musi wam wystarczyć ^^

poniedziałek, 6 stycznia 2014

Rozdział 1


 Bo to co kiedyś było ważne, zawsze musi się zestarzeć
i obrócić w proch przeszłości i obojętności...
Nox
♦◊●◊♦

Polecam słuchać tego do rozdziału;TEGO, bo właśnie przy tym pisałam... ^^

ɤƔɤ

 Hermiona Granger weszła na peron 9 i ¾. Wszystko było spowite dymem, przez co minęła chwila, za nim jej oczy przyzwyczaiły się do otoczenia.
   Tuż za Hermioną, zwykle szli jej rodzice, bezustannie zachwycający otaczającą ich magią, pomimo tego, nie raz pojawiali się na dworcu King’s Cross, aby odprowadzić córkę na pociąg do szkoły Magii i Czarodziejstwa w Hogwarcie, tym razem tak nie było.
    Do odjazdu pociągu Exspress Hogwart było jeszcze dokładnie piętnaście minut, więc dworzec nie był jeszcze pełen. Wesley'ów nie było, ale nie martwiła się. Zresztą... nie miała czym. Zwykli przychodzić 2 minuty przed odjazdem...
   Podeszła do ławki, usiadła i pozwoliła oddać sie wspomnieniom.
    Gwizd lokomotywy przerwał jej chwilę zadumy. Wstała, wziała swój bagaż i skierowała swe kroki ku pociągowi.
    Nie pomyślała żeby rozejżeć się za przyjaciółmi.  Jej myśli zaprzątały jedynie pojedyńcze strzępy wspomnień.
   Gdy doszła pod wagon podała swoje rzeczy wątłemu mężczyźne i przeszła wgłąb pociągu, poszukać wolnego przedziału. Na szarym końcu wagonu, majaczyło małe bo, 4-osobowe pomieszczenie.
    Po rzuceniu wystarczającej liczby zaklęć rozsiadła się wygodnie i wyciągneła książkę z torby.  Nie była to książka dotycząca materiału szkolnego ani też, jakiego kolwiek nadprogramowego - aż parała Czarną Magią. Nie obawiała się nikogo z zewnątrz, magia chroniąca zarówno książke jak i ją była wysoce zaawansowana. Niewile mogło sobie na taką pozwolić. Oczywiście nie była to "biała" magia, ale nawet mimo to stosowanie jej wyczerpywało siły witalne przeciętnego czarodzieja do maximum, ale nie jej.
    Siedziała tak i zanim się obejrzała lektura pochłoneła już ją całkowicie i nieodwołalnie. Minuty, godziny mijały jej niepostrzerzenie.  Strona po stronie ulegała coraz bardziej urokowi czytanej historii i jej świata. Zatopiona w lekturze ledwie usłyszała odgłosy świadczące o przystanięciu pociągu. Wyciągnięta z własnego świata, znieruchomiała na chwilę by zebrać myśli i po chwili juz wychodziła z pociągu kierowana pczuciem własnej beznadziejności.
    Przypomniała sobie o jednym szczególe, a mianowicie o przyjaciołach... Kompletnie o nich zapomniała! I jak gdyby tego było mało to, od miesiąca nie miała z nimi żadnego kontaktu. Raz albo nie miała czasu albo nie była  w stanie do nich napisać. A z koleji jak wszystko było u niej już ładnie i zgrabnie, ONI nie odpisywali... Tłumaczyła to sobie tym, że sowy były przechwytywane lecz po zgłębieniu się w te sprawę nie uzyskała informacji które by takową teorię potwierdziły. Pewnie domyślili że się zmieniłam, ż nie jestm już tą osobą co dawniej... Jaka ja była głupia, łudziła się że ją zaakceptują. No bo czy to takie dziwne że nie jest już ta kujonicą i molem książkowym? Sama obecne zastanawiała się jak mogła tyle trwać w tym stanie dojżewania.
   Lethae miał rację, na przyjaźń nie ma miejsa w życiu.
   Z takimi postanowieniami wsziadła do powozu.

ᴥѺᴥ

   Błonia spowite jesiennymi liśćmi, mieniącymi się w blasku księżyca mineła szybko.
   Zamek wyglądał pięknie...
   Wspinając się po starych schodach prowadzących do Hogwartu, postanowiła udawać że nic się nie zmieniło... Niech myślą że nic nie zauważyła, a jak przyjdzie odpowiedni moment - skrzywdzi ich tak jak oni ją, albo nawet bardziej.
    Wielka Sala nie wydawała jej się tak piękna jak zawsze. Stwierdziła że to przez to że straciła coś przez  te wakacje, coś czego już nigdy nie odzyska, coś bardzo jej cennego - niewinność.
    Usiadła na swoim starym miejscu obok Rona i Ginny, któży chwilę potem się do niej przysiedli, odrazu - ku jej skrusze - zaczynając rozmowę. Była ona statnim czego potrzebowała... Niestety, dla niepoznaki musiała się w nią włączyć pomrukując odpowiedzi na masowe pytania i od czasu do czasu zaczynając jakiś zupełnie nie istotny dla niej temat.
   Gdyby się nad tym zastanowiła, pewnie rozśmieszyło by ją to jak rzeczy które jeszcze rok temu były dla niej całym światem - teraz wydawały się śmiesznie dziecinne i zbędne, ale  była zbyt zmęczona by to zauważyć.
   Gdy gwar ucichł rozejżała się po sali poszkukając powodu ciszy. Jej wybawca; siwobrody staruszek w okularach połówkach, podszedł do mównicy z uśmiechem który nie sięgał oczu. Coś w jego postawie powiedziało jej że coś się stało. Chociaż... to pewnie wojna, niema wojna dwóch władców, dobra i zła, bieli i czerni, jeszcze nie wypowiedziana, lecz wisząca w powietrzu. Dumbledore obiecywał że nigdy nie stanie im się krzywda, może kiedyś mu wierzyła, ale teraz zrozumiała że żyje w takim świecie gdzie większość obietnic to kłamstwa.
   Zaczął swoją standardową przemowę która uprzedzała wejście profesor McGonagall z Tiarą przydziału. Po skończonym przydziale rozpoczą powitalną ucztę która, swoją drogą była dla niej niepotrzebna bo nieczóła głodu w przeciwieństwie do swoich przyjaciół. Po około półtorej godziny dyrektor kontytnuował, poruszając tematy Zakazanego Lasu czy nowych zakazów Flicha.
   Na samym końcy przedstawił uczniom nowego nauczyciela Obrony Przed Czarną Magią.

⌂۩⌂

   Siedziała przy oknie patrząc jak deszcz bombarduje gradem pocisków coraz większe kałuże na błoniach. Na kolanach miała otwarty egzemplarz Hamleta[1], za uchem długopis, a koło stóp kubek po gorącej czekoladzie…
   Zaraz po wyjściu z Wielkiej Sali McGonagall wręczyła jej kartkę z prośbą o natychmiastowe przybycie.  Zatem udała się tuż pod gabinet mijając raz po raz grupy pierwszorocznych, starała sobie przypomnieć jak się czuła będąc na ich miejscu, bez tylu problemów,  mając za jedyne zmartwienie pobliski egzamin…  Stanęła pod portretem lasu z głębi którego majaczyła jakaś postać roztaczająca aurę smutku i cierpienia którą mimo to, że była namalowana dawała odczuć Hermionie.
   Wyszeptała hasło zapisane na pergaminie i weszła cicho do środka.  Po środku komnaty widniał piękny kominek z długo wiecznymi inskrypcjami których niestety nie umiała odczytać. Iskry skakały wesoło po świeżo ściętych drwalach olchy. Widok mahoniowego biurka przesłaniały jej trzy postacie z czwartą siedzącą za nim.
    Za pozwoleniem nauczycielki przysunęła sobie krzesło tak, ze siedziała tuż obok znajomych z roku którzy swoja drogą nigdy jej w pełni nie akceptowali. Profesorka zaczęła swój wykład o regulaminie szkolnym, lecz ona już po drugim zdaniu przestala słuchać. Kiedyś może nie do pomyślenia ale teraz była to już swego rodzaju rutyna. Otrząsnęła się dopiero gdy zostało jej zadane pytanie czy przyjmuje stanowisko Prefekta ze wszystkimi zaletami i bądź co bądź wadami.
   Kiwnęła na znak zgody nie będąc świadoma konsekwencji wynikających z tak delikatnego ruchu głowy, nie będąc świadoma ze zburzy to jej mały ekosystem który tak starannie budowała latami, że wszystko się zmieni.
    Vice-dyrektorka poinformowała całą ich trójkę że od teraz będą zamieszkiwali Południowe skrzydło oraz posiadać własne dormitoria sąsiadujące ze sobą. Wręczyła im także bransolety w kolorze każdego z domów mające wyryte wyjątkowo cienką czcionką aktualne hasła do poszczególnych  Pokojów Wspólnych.  Uśmiechnęła się słysząc pozwolenie na zmiany we własnych pokojach.
     Po wysłuchaniu wszystkich informacji i delikatnej sugestii nauczycielki opuściła gabinet ignorując innych Prefektów. Szybkim krokiem przemierzała szkolne korytarze by zasiąść w tym właśnie miejscu i wsłuchiwać się w rytmiczne uderzanie kropel o bruk.
   Z braku innych pomysłów zmieniła wystój pomieszczenia tak ze teraz delikatne światło księżyca wpadające przez okno zostało skapane w czerni i od czasu do czasu bieli. Otworzyła szafę do której tuż po odnalezieniu się w pokoju, wypakowała własne rzeczy.  Naciągnęła na siebie lniany podkoszulek i zwieńczyła całość krótkimi spodenkami. Odsuwając brzeg kołdry wsunęła Se pod nią oceniając na spokojnie dzisiejszy dzień. Z niezbyt przyjemnymi przemyśleniami  - zasnęła.

⌂۩⌂

    Gałęzie klonu uderzały rytmicznie w okno przy dość głośnym akompaniamencie cykad.  Herm, mimo tego że często dawała się mimowolnie wciągnąć do świata czytanej książki i nie wychodzić z niego przez… no cóż długi czas, w dodatku nasłuchując potencjalnego niebezpieczeństwa nie potrafiła się skupić. Dzisiaj miała ciężki dzień, tak ciężki że jakieś małe insekty i głupia gałąź potrafiły rozproszyć jej aurę spokoju którą mimowolnie roztaczała gdziekolwiek by się nie pojawiła.
   Lekko odłożyła książkę, mimochodem kładąc na niej koc, którym wcześniej była przykryta. Rozejrzała się po pokoju – nie pościelone lóżko zdobiły po rozrzucone ubrania, przez biurko przewalała się stera papierów i różnorodnych piór od białych aż po złote których zbieranie było jej pasją a podłoga utraciła coś z dawnego blasku przykryta warstwą kurzu jedynie gdzie nie gdzie było ja widać odsuniętą przez ślady stóp.  Jej westchnienie odbiło się od ścian komnaty i wróciło do niej z lekko zdwojonym brzmieniem.
   Idąc korytarzami czuła ciężar przygnębienia na ramieniu. Pamiętała, jak zareagowali jej przyjaciele na wieść o jej przeprowadzce. Jej w prawdzie było to obojętne i przyjęła to z stoickim spokojem a nawet z ulgą która najlepiej świadczyła co robiło z nią przebywanie w towarzystwie rówieśników.
   Pamiętała też jak się z niej śmiali, dawno, ale jej zapadły te przykre chwile w pamięci. Pamiętała, jak w jej życiu rozpoczął się nowy okres, nowa era gdzie nie ma miejsca na błędy czy potyczki. W jej życiu rozpoczęła się walka z czasem której za nic nie mogła powstrzymać i która trwa nadal, lecz teraz wykonywała wszystko umiejętnie na tyle że nikt nie był z nią równy. Ciekawa była jaką rangę przedstawiała na tle całego społeczeństwa czarodzieji… Jednak na razie było tu i teraz i jej gra której nie zaprzestanie choćby miała zginąć.
   Weszła do Wielkiej Sali która przypominała jej o latach niemego cierpienia i ciągłej gry słów. Stare dobre czasy miały swe miejsce w odległych zakamarkach pamięci do których nie gotów była sięgnąć. Witając się z przyjaciółmi w ciągłej rutynie starła z twarzy grymas smutku i zastąpiła go maską spokoju tak często pojawiającej się na jej twarzy.  Rozmowa szła mozolnie i pozwoliła sobie dać lekko do zrozumienia że nie ma dziś do niej nastroju. Oczywiście nie byli by sobą gdyby nie zasypali jej gęstym gradem pytań o jej samopoczucie. Gryfoni – zero wyrafinowania czy aby nuty wyczucia. Co by im to szkodziło? Postanowiła jednak nie zagłębiać się w pytania na których nie  było odpowiedzi.
   Poczuła na sobie czyjś wzrok. Wiedziała czyj- obserwowały ją dzień i noc tak że czasami budziła się w środku nocy z niemiłym uczuciem że ktoś jej się przygląda. Były przy niej zawsze nie odstępując ani na krok. Odkąd wiedziała kim są wale nie wydawały się jej takie straszne ale przedtem… nawet nie chciała o tym myśleć.  Zrobiła by wszystko by się ich pozbyć ale zaprzestała prób gdy stało się jasne że to nie możliwe.

[1] Czytając mugolską literaturę, Herm potrafi się nadzwyczajnie odprężyć ^^

Ten tez jest zaktualizowany, ale mam nadzieję że wam się podoba *v*
Alex Avey

Prolog

„Kocha się nie za cokolwiek, ale pomimo wszystko... kocha się za nic” - ks. Twardowski
 Kocham – Bartelone
♦◊●◊♦
W Zakazanym Lesie nie jest bezpiecznie, a co dopiero w pełnie. Jednak pewna Gryfonka się tym w ogóle nie przejmowała...  Zmierzała właśnie tam, miała swoje tajemnice i wolała żeby nigdy nie ujrzały światła dziennego. Nie czuła strachu... Nie czoła nic. Przez lata tyle znosiła tak wiele. Za wiele. To ją zmieniło. Nikt jej nie rozumiał. Dla rówieśników była zbyt poważna. Jej przyjaciele mieli lekkie kłopoty z inteligencją a właściwie cierpieli na jej brak. A po za tym była potężna... kto wie? Może nawet równa się z Czarnym Panem? Ale nikt nie miał o tym pojęcia... Wszyscy albo wokół niej skakali, albo uważali że nie jest warta ich uwagi. O jej mocy wiedziała jedna osoba, osoba z którą jest była i miała nadzieję że będzie blisko... A był nią Lethale...