poniedziałek, 29 grudnia 2014

Rozdział 8

   Tydzień

Miedługo  będzie jednim z nich. Potrzebował tylko informacji. Starał się nawiązać znajomości, jednak z marnym skutktiem. Potrzebował czasu.

Pięć dni

Poznał go.

Trzy dni.

Pierwsze sekrety wyszły na wierzch

Dzień przed

Nie znał słów, by opisać to co czuł. Na samą myśl by poszerzyć ich szeregi przepełniała go euforia. Jednak dopiero gdy znajomy z siodmego rou złamał przysięge i powiedział mu o inicjacii opłynęłą go błogość, przytulając swymi ciepłymi ramionami jego oziębłe serce. Oczywiście później wyda informatora Czarnemu Panu ale wszystko w swoim czasie.

   Gdy go przyjmął zabije. Nie żeby wcześniej tgo nie robił, tylko że tym razem będzie inaczej. Pozwolą mu się pobawić ofiarą nim z nią skonczy. Jego ojciec nie był tak łaskawy. Czasem tylko przyprowadzał jakąś szlamowatą dziwke z którą zabawiał si po cichu w jakimś ciemnym pokoju. Gdy była już na skraju smierci, pozwalał rzucić crutiatusa, nic więcej. Później, zwykle króryś z nich skręcał takiej kark. 

Koniec Historii

Jego matka zawsze stała w tedy z boku cicho kręcąc głową. Nigdy jednak nie wyraziła sprzeciwu. Był jej za to wdzięczy.

To już dziś.

♦◊●◊♦


Przechadzając się korytarzami Hogwartu, nie podziwiała. Spacerując błoniami, szła przed siebie, nie rozglądając sie na boki. Przyjeła na swoje barki trudy życia. I nie prędko je zdejmie, jeżeli w ogóle. Była za nich odpowiedzialna... a zawiodła i to na ca lej lini.. Gdyby tylko wiedziała gdzie ich szukać... Ale to tylko takie gdybanie. wiedziała że żeby się czegoś dowiedzieć musi wziąć sprawy w swoje ręce..    

   Dowiedzie przed samą sobą i wszystkimi wokół, że nie jest tylko szlamowatą kurwą, że nadaje się do czegoś więcej. I przekona ICH do siebie. I dzięki tej jednej akcji zrobi dwie rzeczy. Tak niezbędne.. By mogła przetrwać. Bo jeśli jej nie zaakceptują to umrze... bez dwóch zdań. A nigdy nie słyszała by ktoś im uciekł. Tak więc podjęła decyzje by iść przez życie ze spuszczoną głową, by jak najdokładniej wykonywać każdy z setek rozkazów z którymi musiała zmagać się na co dzień. I jak narazie szło jej całkiem nieżle. Nie było tak źle.. poza tymi kilkoma małymi szczegółami których wolała nie rozpowszechniać. Niech zostaną w tej ciemnej brudnej norze z której wyszły a wszystko będzie dobrze. Przynajmniej na razie.

 ♦◊●◊♦

Pomyślnie przeszedł wszystkie testy.. Jednak o dziwo nie to go najbardziej dziś ucieszyło. Jego kolega z roku Nott też do nich dołączył... Lecz jeszcze wspanialszym na swój okropny sposób faktem jest to, że jego ofiarami byli rodzice Granger. Szlamowate kurwy. Skąd o tym wiedział? Bo jak gdyby wiedzieli co ich czeka, co świadczyło o wysokiej inteligencji i przed śmiercią wołali by nikt nie zrobił krzywdy ich córce. A on dostał swoje pierwsze zadanie i to on będzie tym "nikim". I choć nie mógł tego wiedzieć jego słowa znalazły potweirdzenie w przyszłości.


♦◊●◊♦


Harry szedł przed siebie uważnie studiując mapę huncwotów. Przez  to także nie zbyt wiedział co znajdowało się przed nim, ale to już zupełnie inna historia.. Mapa już drugi raz w jego życiu pokazywała coś co nie mogło byś prawdą... jednak za pierwszym razem okazało się że jednak nią było.

♦◊●◊

Gdy ostatni listek spadł na ziemie błonia otulił nieskazitelnie biały śnieg. Jedynie gdzie na próżno by szukać oznak zimy było jezioro w któremu stale wiercąca się ośmiornica nie pozwalała zajść krą.

Niewiele uczniów potrafiło doszukać się piękna tejże pory roku tak więc Hermiona jako jedna z nielicznych siedziała pod starym dębem. Było to jej ukochane miejsce rozmyślań w którym potrafiła się skupić jak w żadnym innym. Uroniła tu już tyle łez i tyle jej uśmiechów widziało to drzewo że sama się w tym już gubiła. Teraz przyszedł czas na złość, nienawiść oraz mrok ogarniający ją całą, przeważający szale panującej w niej dobroci. Zdecydowała zajrzeć do Działu Ksiąg Zakazanych by jej emocje mogły znaleźć ujście w zakazanych zaklęciach.
 Labirynt korytarzy po tylu latach nie stanowił dla niej najmniejszego problemu. Droga do najukochańszego miejsca na świecie za którym na następnej pozycji znajdował się stary dąb była tylko codzienną rutyną którą każdego olejnego dnia kontynuowała na nowo.. Na myśl że już za ponad rok jej tu nie będzie, że zostawi sterty nieprzejrzanych zwojów góry nieodkrytych pergaminów zawierających kolejną wiedzę, tak chętnie przez nią pochłanianą, z taką łatwością z jaką Ron pożerał smakołyki na uczcie powitalnej, napawała ją nieprzerwanym smutkiem, który ja wewnętrznie przygniatał, zagradzając jej żalem dostęp do niektórych obszarów umysłu.. Przez to była znerwicowana.

 Drzwi odgradzające ją od jej nie takiego małego raju na ziemi stanowiły teraz jedyną materialną przeszkodę stanowiącą ostatni mur przed obezwładniającym mrokiem skrywanym przez liczne dzieła na tysiącach półek. Nie stawiały oporu. Teraz do woli mogła pławić się w niezgłębionej ciemności czując tą jedyną w sobie niezdrową przyjemność. Oddała się jej... Najpierw powoli gdzieś w głębi czując że to może jednak nie najlepszy pomysł, jednak gdy przeszła jej myśl, że to najprawdopodobniej jedyne wyjście nie wahała się dłużej.. Odpłynęła w nieznane wody smutku... który wcale nie był smutny. Poznała zło które samo w sobie nie było złe. Dopiero gdy wchdziło się głębiej... Znalazła niezliczone pokłady żalu który jej się nie udzielał... jej emocje były niezdrowe i nie sposób je było wytłumaczyć. Ona jednak je rozumiała.

Coś przerwało jej zadumę. Rozejrzała się po ciemnym pokoju. Rzędy nieskrywanych pułek jakby traciły coś z z pierwotnego mroku jaki je otaczał pod jej twardym spojrzeniem... Niegdyś Czekoladowe oczy przywdziały teraz barwe niespokojnego obsydianu. Jej wzrok przerażał. Także i jego. Gdy ich wzrok się spotkał, dwa czarne ostrza zaczęły na siebie napierać tocząc walkę o to kto zyska przewagę.. nad tym drugim. Żadne nie zamierzało odpuścić, oba napierały coraz mocniej, w niekończącej się bitwie pokazywały swe nabyte umiejetności w bólu i cierpieniu... Zdobyte nie uczciwie jednak w dobrej wierze.. Chociaż nie powiedziałabym. Sądze że te najskrytsze pragnienia ich serc sprowadziły ich na tą a nie inną drogę z której nieuchybnie nie było już powrotu..

♦◊●◊♦

Wróciłam..
Wiem.. ten rozdział nie jest taki jak te wczesniejsze.. dawno nie pisałam. Czasem nie miałam jak kiedy indziej brakło czasu.. W kazdym razie już jestem i mam nadzieje że moja twórczość bedzie taka jak dawniej..


                                                                                                                  AlexAvery

niedziela, 6 lipca 2014

Rozdział 7

Na wpól przyszła, na wpół przyczołgała sie do Pokoju Wspólnego Prefektów. Rozsiadła się na sofie na tyle wygodnie na ile pozwalały jej obolałe mięśnie całego ciała. Potrzebowała gorąceco prysznica.. i ciepłego łóżka. Ale to musiało zaczekać. Musiała odpocząć zamim wejdzie znów do swego pokoju.. Te 2 metry to było przecież tak daleko... Pomieszczenie wypełniło jej przeciągłe westchnienie. Pewnie większość już spała. Nawet jeżeli któryś z prefektów jeszcze nie opadła w ramiona Morfeusz, i tak by jej nie usłyszał przez zaklęcie wyciszające... Zamknęła oczy i przez dłuższcy czas nie zmianiała pozycji, starając się zrelaksować. gdy stwierdziła że da radę , podniosła się z kanapy i weszła do pokoju zamykając sięzaklęciem. Rozebrała sie i wesza do łazienki odkręcając wodę. Z ulgą przyjęła spływającą łagobnie ciecz po jej nagim ciele. Namydliła się, poświęciła tej czynności trochę więcej czasu niż to było konieczne. Potem spłukała płyn uśmichając się mimowolnie. Och.. co za ulga.

   Owinęła się ręcznikiem i przywołała zaklęciem piżamę z pod poduszki. Nałożyła ją na siebie jednocześnie przeszukując umysł w poszukiwaniu wspomnienia związanego z eliksirem szybkiego snu. Można było używać go tylko w ekstremalnych przypadkach i niezwykle rzadko. Teraz jednak był jej potrzebny. Po jego zarzyciu mogła by pojść spać bez obaw że zaśpi na lekcje. Sen zmoży ją na 3, 4 godziny i będzie jak nowo narodzona. Oczywiście mogła pójść spać , bez niego, spóźnić si na lekcje i udawać że nic si eniestało. Jednak gdyby tak postąpiła, cała szkoła huczałaby od plotek co takiego Panna-Wiem-To-Wszystko porabiała po tajemniczym i niezbyt zgrabnym opuszczeniu Wielkiej Sali by zaspać? Co było tak ważne by mol zaniedbał naukę? No.. i pewnie napotkała by pełne wyrzutu spojżenia przyjaciół. A do tego nie chciała dopuścić.

   Te przemyślenia zafundowały jej sen pełen, wyrzutów, złości i nienawiści ku niej. Tej nocy nie spało jej się dobrze.



   Och... jak on się cieszył.. W te lato zostanie jednym z nich. Najpotężniejszych, sięjących strach i zniszczenie gdziekolwiek by się nie pojawili. Będzie tortutował, będzie zabijał. Spełni swoje powołanie i to już w krótce. Zadna myśl, ani żadna wiedomść nie mogła go bardziej uszczęśliwić. Zostanie Śmierciorzercą i będzie wiernie niczym pies służył ich panu. Poświęci dla niego wszystko. Zaryzykuje życie. I zabije każdego kto będzie chciał mu w tym przeszkodzić bez mrugnięcia okiem. Draco Malfoy uśmięchną się lubo. Niedługo stanie przed obliczem samego Czarnego Pana i odda mu stosowną cześć.



   Było już południe; śniadanie i pierwszą serię lekcji miała już za sobą. Zbliżał się obiad ,a zaraz po nim dalej nauka tym razem ze ślizgonami. Dwie sesje eliksirów w lochach.. Zapowiadał się ciekawie.



    Wszedł do klasy i usiadł w pierwszym rzędzie, razem z Blaisem. Chwilę potem Severus otworzył drzwi do sali powiewając mrocznie swymi obszernymi szatami. Mistrz Eliksirów zerknął na niego i wymienili jedno zagadkowe spojrzenie. Potem jednak odwrócił się przodem do klasy i zaczał wykłąd o podstawowych składnikach eliksirów z wyjątkowo irytującym uśmieszkiem na twarzy, niestety ktrego ślizgon nie potrafił zinterpretować. Jedyna osoba w klasie, która znała odpowiedzi na pytania śmierciożercy była tą szlamowatą przyjaciółką Pottera, Granger. Boże... jak bardzo go brzydziła. Omiatając wzrokiem całą klase musiała zauważyć wstręt malujący się na jego twarzy bo szybko odwróciła głowę. Przynajmiej sądził że to wąłśnie było powodem jej nagłego zachowania. Swierdził więc że nie jej warta jego uwagi i odwrocił sie w strone tablicy udając że jest bardzo zaineresowany lekcją.



    Poraz kolejny niepytana odpowiedziała na pytanie Snape'a. Ten ponownie słysząc jej głos przewrócił oczami bezgłośnie mówiąc jakim ona jest utrapieniem ich domu i dojął 5 punktów. Zawstydzona omiotła wzrokiem klasę spogldając na zrezygnowane twarze przyjaciół. Gdy jednak patrzyła na ślizgonów, zauważyła coś czego spostrzec nie powinna. Cień. Tylko... ten nie pochodził od żadnego ucznia czy  nawet Snape'a. Nie.. ten cień był inny od pozostałych. Wyraźnie ciemniejszy. Lekko wzdrygając się ,szybko odwróciła głowę. To nic... to tylko przewidzenie. Zdarza się każdemu. 

   Jednak była boleśnie świadoma że jej jeszcze chyba nigdy.


   
   Lethae chciał się spotkać. Chciała by znać powody tego niespodziewanego obrotu spraw. Zakładała że miał dla niej jakąś ważną wiadomośc z którą nie mógł zaczekać.. Czekała na niego u granicy błoni której nie mogła przekroczyć nie urachamiając wcześniej 'alarmu' jak nazywał to Albus informując ją o tym.. ciche pyknięcie przerwało dotąd niezmąconą ciszę nocy.

   - Hermiona? - Uśmiechnęła się do niego w odpowiedzi, jednak gdy chciał ją objąć narysowała butem granice i zaczęła tłumaczyć...
   - Dumbledore coś podejrzewa - przeczesała palcami włosy w nerwowym geście - Niby wie, czy też raczej sądzi że wie co robiłam gdy mnie nie było jednak nie sądze by myślał by była to jednorazowa akcja. I teraz po prostu mnie uziemił. Nawet nie mogę skoczyć do Hogsmede. Raz nawet próbowałam, i nie wiem nawet skąd pojawił się ten oślizgły nietoperz i zafundował mi cało dobowy szlaban u Ficha! No, i zapomniała bym dodać że w nagrodę za pierszy wybryk dyrektor mianowała mnie Prefekt Naczelną.. Niesłychane, doprawdy. - Zdenerwowana kopnęła najbliższy kamień, jednak to tylko jeszcze bardziej ją rozwścieczyło gdy poczuła skutki tego ruchu stopą. Świetnie! I jeszcze to!


    Tym czasem Lethae w milczeniu jej się przyglądał i prychną w reakcji na wyraz furii malującej się na jej twarzy. Czasami była naprawdę zabawna. Niestety widząc jego rozbawienie na powrót stała się poważna.

   - Czy coś się stało? - Wiedział że była głupio świadoma jak naiwnie to zabrzmiało, jeżeli wziąć pod uwagę to że wezwał ją w środku nocy.
   - Właściwie.. to tak. - Ponagliłla go ruchem głowy. Było już dobrze po ciszy nocej i pozwolili jej opóścić zamek tylko dlatego że pokazała odznakę prefekta naczelnego. Zapewne myśleli że ma patrol czy coś w tym rodzaju. Jednak żaden patrol nie trwał wiecznie więc miała stosunkowo mało czasu. - Chciałem Cię poinformować że w każdy dzień tygodnia końcący się na literę "k" będzie odbywał się gróntowny trening..
   - I To nie mogło zaczekać? Czy... to wszystko? - Próbowała spojrzeć mu w oczy ale unikał jej wzroku. - Lethae? Powiedziałam coś nie tak? - Pokręcil przecząco głową - Och.. no to gadaj..nie chce by jeszcze ktoś zaczą szeptać po kątach na mój temat!
   - Twoi rodzice.. - sojżała na niego ze strachem i jednocześnie z tak wielką ufnością że aż ścisnęło go za serce..
   - Co znimi?!
   - Oni.. - Nadal nie potrafił wykrzsztusić ani słowa. Nie chciał by poznała prawdę. Nie zasługiwała na to by cirpieć...
   - Zniosę wszysto, śmiało! - mimo jej słów, podejżewał że była bliska załamania.
   - Zniknęli. Zgodnie z naszą umową miałem ich odwiedzać co dwa dni... no i tego się trzymałem... Och, Hermiono, tak mi przykro - przerwał nie będąc pewnym swojego głosu - Dziś wieczorem wypadała pora mych odwiedzin. Poszedłem tam Hermiono! Widziałem to.. Gdy tylko się Aportowałem na pierwy rzut oka było coś nie tak.. Drzi wyrwane z zawiasów i szko.. mnóstwo szkła.. Lecz dopiera jak przeszedłem przez próg zrozumiałem co się stało.. Walczyli jestem tego pewny.. Merlinie!!! Widać było ślady ich oporu, cała podłoga usłana krwią.. - sam nie bardzo wiedział dlaczego tak to przeżywał. Należał do NIch a Oni spotykali się z takim czyś na codzień. Jednak czy to dlatego że to była rodzina Hermiony czy dlatego ż bardzo polubił jej rodziców, czuł się okropnie. Jak gdyby to była jego wina.. - Bogowie tak mi przykro Hermiono! - sam nie wiedzia równiez czemu ją pocieszał w ten sposób. Ostatnio kiedy tego spróbował milczała dwa dni. Jeego też to denerwowało ale poprostu iewiedział co powiedzieć.. Sam życie, okrótne i często bez sensu - Ja..
   -Nie. Nic nie mów. - Dotychczas, milcząca Hermiona odezwałą się głosem który go przeraził. Nie był to ten wesoły ton którego używała zazwyczaj. Nie, tn był wyrzuty ze wszelkich emocji. 
   
   Może, nie była ich córką choć oni sami o tym nie wiedizeli. Może.. Al to oni ją w końcu wychowali i zanic nie przestanie ich kochać. 
   A teraz zniknęli. 

Cierpienie.

Ból.

Strach.

Agonia.

Cisza.....

 ...Coś w niej pękło. 

środa, 2 lipca 2014

Rozdział 6

   Nadszedł przeddzień jej powrotu. Wcześniej z całych sił próbowała oszukać rzeczywistość i nie myśleć o tym co będzie, gdy przekroczy próg zamku.
Zgodnie z planem miała od razu udać się do Wielkiej Sali i wmieszać w tłum uczniów, co raczej nie będzie łatwe. Zwłaszcza w porze kolacji, gdy wszyscy po trudach całego dnia udają się na posiłek - zwykle, mało kto na niego nie przychodzi.

   Jakoś nie wyobrażała sobie by niezauważonym w paradować do zamku po niecałych trzech tygodniach nieobecności i jak gdyby nigdy nic zasiąść z przyjaciółmi do stołu. Niebyło nawet o tym mowy... A nawet jeżeli nikt jej nie spostrzeże, a przyjaciele postanowią nie wydać jej w łapy któregoś z nauczycieli, ona sama się tam już nie odnajdzie. Zanadto przyzwyczaiła się do częstych posiłków obfitych w błonnik i suchych wymian zdań z Lethae. Będzie tęskiniła nawet za wczesnymi godzinami pobudki które okazały się wcześniejsze niż te do których była przyzwyczajona a sądziła że to nie możliwe, za treningami, a nawet za sutą ilością docinek którą napotykała na każdym kroku - Innymi słowy za wszystkim.
Jutro z samego rana teleportuje sie u granic błoni i w cieli Plan w życie. Teraz nie było już odwrotu. I nie było nawet mowy by coś poszło nie tak.

Teraz wszystko zależało od niej...

   Usłyszała ciche skrzypnięcie od strony drzwi. Chłodne powietrze wdarło się do jej pokoju i omiotło jej niemal że nagie ciało. Lekko uchyliła powieki i zaraz tego pożałowała bo zasłony były rozsłonięte. zwykle jej to nie przeszkadzało,bo wstawała jeszcze przed świtem gdy było ciemno. Niestety trener dziś kazał jej się wyspać - co było równoznaczne ze wstaniem o wschodzie słońca które teraz, tak bezczelnie podrażniło jej oczy. U jej stóp łóżko ugięło się pod ciężarem ciała mężczyzny. Spróbowała jeszcze raz uchylić świata swym ślepiom. Nic jej tym razem nie przeszkodziło, bo światło dzienne teraz już szczelnie zakrywał fioletowy materiał. Obdarzyła swego gościa promiennym uśmiechem, który z przyjemnością go odwzajemnił. Wymienili uprzejmości w których padło ponaglenie na świeżo co zrobione śniadanie, które czekało na wyspie, w kuchni. Skinęła głową na znak że rozumie i wywaliła Lethae za drzwi by móc w spokoju się ubrać i wykonać potrzebną jej toaletkę.

   Włożyła wcześniej przygotowane ubrania i skierowała się do łazienki. Stanęła przed lustrem, opłukała twarz, umyła zęby, uczesała się, teraz pozostało już tylko jedno. Makijaż. A właściwie zklęcie makijażowe. Jedno, drugie, trzecie, no... teraz mogła już spokojnie uchodzić za starą Hermionę Granger... Zniknęły sice pod oczami, spowodowane niedoborem snu choć dzisiaj go nie brakło. Nie wiadomo gdzie się podziała jej wyrobiona żmudnie sylwetka - teraz jej ciało okrywały lekkie krągłości i gdyby nie to że miała pewności, że to tylko magia znów nabrałaby tego jednego jedynego kompleksu. Jednak największa zmiana zaszła gdzie indziej, w jej oczach. Starannie zadbała o to by ukryć ich dojrzałość którą nabyła gdy po raz pierwszy usłyszała przytłaczającą prawdę. Zastąpiły ją niesłychane pokłady fantazji i tego niezwykłego blasku, który miał już nigdy nie zagościć w prawdziwym odbiciu jej oczu. Blasku miłości.

   Wyszła z pokoju podążając za intensywnym zapachem tostów, które jak się okazało były wyśmienite. Tym razem jak widać trochę zeszła z błonnikowej diety, ale to tylko dla tego że dzisiejszy dzień miał być wyjątkowo wyczerpujący. Nie tylko fizycznie, ale i, a może przede wszystkim, pod względem psychicznym.
Gdy skończyła poszła po swoje już wcześniej spakowane rzeczy po drodze zgarniając piżamę i szczotki. Zaklęcia jakie udało im się rzucić działały tylko na minimalne stężenie czarów, a oni postanowili nie przekraczać granicy tego "minimalnie" by nikt ich nie namierzył. I tu wcale nie chodziło o prawdo podobną akcję poszukiwawczą Hermiony. Nie, tu chodziło o Innych.

   Opuściła Loft zastanawiając się czy kiedykolwiek tu wroci... będzie tęsknić, ale za miejscem bo Lethae spotka jeszcze nie raz.

   Wyszła na ruchliwą ulicę i natychmiast skierowała się ku najbliższemu zaułkowi, gdzie będzie mogła się spokojnie teleportować. Gdy doszła w zamierzone przez siebie miejsce poczuła dziwne sensacie w okolicy pępka i już po chwili leżała na wilgotnej trawie tuż przed Hogwart'dzkimi błoniami.

   Po paru głębszych oddechach przekroczyła granicę, tym samym zaczynając wcielać Plan w życie.


   Cichy szelest starych jesiennych liści rozbrzmiewał tuż pod wielkim starym dębem.. Usiadła wyczerpana ,starając się nie narobić zbędnego hałasu. Strach przed wejściem do jej własnej szkoły, chyba zbytnio ją przytłoczył...  Mogła się założyć, że przyjęcie do wiadomości tego, że zaginęła - gdyż tylko tyle przecież wiedzieli - nie wpłynęło najlepiej na jej przyjaciół. Bała się zatem myśleć jak odbiorą jej wyjaśnienia, całego tego zamieszania wokół jej osoby. W dodatku czekała ją jeszcze zapewne, poważna rozmowa z Dumbledore'm... A po tym o czym się o nim dowiedziała, wolała już nigdy nie przebywać w samym jego towarzystwie, a co dopiero znosić to przenikliwe spojrzenie, które błagało by wyjawiła swe najgłębiej skrywane tajemnice. Oczywiście prawie zawsze próbowała się oprzeć temu odczuciu, jednak dotychczas z miernym skutkiem... Niestety życie, nigdy nie traktowało jej ze zbytnim pobłażaniem. Musiała się zmierzyć z tym co jej pisał los, bo inaczej źle się to wszystko skończy - i dla niej i dla wszystkich wokół.

   Uchyliła drzwi wejściowe Hogwart'u, jednocześnie pilnując  by nie wydać żadnego nieproszonego dźwięku. Odgłosy towarzyszące jedzeniu piciu i rozmowom dotyczących codziennych zmagań, wyraźnie słyszała nawet tu a im bardziej się zbliżała do wielkiej sali tym bardziej gwar się nasilał... Spokojnie, tylko spokojnie. Co takiego może się stać? Harry i Ron nie raz się spóźniali na posiłki  i nikt nawet nie zwracał na nich uwagi. No tak, pomyślała, oczywiście że nie.. oni nie zniknęli na 3 tygodnie z powierzchni ziemi!

   Jej uwagę przykuła grupka uczniów śpieszących się na kolacje.. Wyszła zza kolumny i wmieszała się w ten mały tłumek starając się nie wyróżniać. Osoba na przodzie, uchyliła lekko wielkie drzwi sali i grupa skierowała się ku stołowi Ravenclaw'u który na szczęście sąsiadował z tym Gryffindor'u. Tuż obok jej stałego/ dawnego miejsca odłączyła od reszty i spokojnie usiadła w gronie przyjaciół. Tak jak się spodziewała zaraz rozległy się okrzyki zdziwienia, a nawet czasami i przerażenia jej nagłym przybyciem. Nauczyciele byli oburzeni a reszta... cóż można ująć to tak, że jedyne przyjazne spojrzenie padało od Harry'ego choć i ono nie do końca było takie jakby chciała. Ale chyba nie powinna więcj wymagać.



   W gabinecie dyrektora znajdowała się tylko ona i on sam. Uśmiech już nie gościł na jego twarz. Jedyną oznaką stresu, być może gniewu, jaką u niego zauważyła było to że kończył właśnie drugą paczuszkę miętowych tym razem, dropsów. Oczywiście nie był by sobą, gdyby jej nimi nie poczęstował, ale ona niestety mu odmówiła. Zaraz potem opowiedziała mu wersję wydarzeń ustaloną wcześniej z Lethae, jednak o tym nie mógł widzieć. To co mu wyjawiła w streszczeniu wyglądało mniej więcej tak; Wyszła na błonia, opuściła tren szkoły i udałą się ukryć swych rodziców, gdzieś w bezpieczne miejsce, nie informując wcześniej nikogo w obawie, że jej tego zabronią. W rzeczywistości ukrył ich jej mentor podczas gdy ona trenowała w jego przytulnym lofcie. Ale, nikt nie musiał o tym wiedzieć prawda?

   Niezbyt wiedział co z nią zrobić. Ukarać? A co to da? Ona sama rozumiała swe błędy, nie bez powodu była jedną z najlepszych uczennic w szkole. Westchnął przeciągle i skierował na nią swe przenikliwe spojrzenie. Nie dała po sobie żadnych oznak tego że jakkolwiek one na nią wpłynęło. Dzielna dziewczyna. Jednak jemu, nie było to na rękę.. Och.. czy nie mogła być choć odrobinę głupsza... Jednak zaraz zapragną cofnąć swe słowa. Powinna być mądrzejsza. Być może wtedy nie siedziała by tutaj tylko w swoim przytulnym dormitorium prefekt... Och.. Już wiedział co zrobi. I być może pozornie to wyróżnienie, w rzeczywistości jednak to wielkie brzemię. Mianuję ją Prefekt Naczelną Gryffindor'u.

   - Panno Granger? - Wyrwał się z zamyślenia i natrafił na spojrzenie czekoladowych oczu - Wie pani że muszę wyciągnąć stosowne konsekfncje, prawda? - skinęła głową w cichym geście poddania - Wiem, że mogą się one pani nie spodobać, ale niestety decyzja zapadła - Zmierzył ją wzrokiem jednak ani drgnęła słysząc jego słowa - Mianuję panią Prefekt Naczelna Gryffindoru- Dopiero teraz spojrzała na niego z niedowierzaniem.. Nie mógł mówić poważnie prawda? Nie mieściło jej się w głowie, jak mógł ją wywyższyć spośród całego domu po tym co zrobiła. Jednak w duchu dziękowała mu za to. Dormitoria Prefektów Naczelnych znajdowały się w oddzielnym skrzydle, mając wspólny salon, oraz barek i oddzielne łazienki, a także sypialnie. A i tak wiedziała to, tylko dla tego że niegdyś często spędzała czas z Percy'm który za którymś razem zaprosił ją do siebie zamiast ciągle przesiadywać w miejscach publicznych. Nie wierzyła w swoje szczęście! Właśnie znalazła miejsce swego odpoczynku, cichą oazę w której zawsze znajdzie ukojenie swych myśli. A to wszystko dzięki złamaniu zasad.. Doprawdy.. Demoralizacja się szerzy.

    Godzinę później stwierdziła jednak, że to było celowe. Istniał jakis powód dzięki któremu mogła korzystać z przywilejów Prefekt. Ach... jednak warto było żyć, choćby i dla takich drobiazgów z których składało się całe jej życie.  Przed wyjściem z gabinetu podpisała jeszcze magiczną umowę którą zerwać można było tylko w dwóch przypadkach... Dostała także szczegółowe informacje o tym jak trafić do swego nowego pokoju. Ona choć doskonale znała drogę przemilczała to udając że szczerze ją to interesuje, w niemym geście szacunku. Odebrała swe bagaże z gabinetu Flicha który jakimś cudem był dla niej miły, no.. przynajmniej jak na niego. To, że nie nawrzeszczał na nią tylko dla tego, że za głośno oddychała, czy chodziła po podłodze którą zapewne niedawo m ał,le tylko rzucił w nią paroma wyzwiskami i pozwolił jej odejść nie dając szlabanu pokazywało że był dal niej prawie sympatyczy. Dalej lewilowała walizki w górę i w dół po schodach, przemierzając kotytaże na tyle bezszelestnie na ile ją było stać . Oznnacza to niezliczonął ilość szurnięć jednak tym razem obyło siębez potknięć. Tu skręciła w lewo, tam w prawo. Aż w końcu stanęła przed obrazem przdstawiającym kosy wśród wiosennych kwiatów. Spiewnym tonem pdałą hasło według poleceń dyrektora.. Ptaki zaćwierkały wesoło i uchyliły jej przejścia  przez które z entuzjazmem przyszła.

   Zatrzymała się na moment w salonie,by na powrót zadomowić sięw tym miejscu. Prawie nic siętu nie zmieniło odkąd ostatni raz tu była. Szara kanapa, otoczona miękkimi dywanami stała w rogu pokoju. Zaraz obok niej stał ustronny barek z wysepką. Jednak najbardziej jej uwag ę przyciągały regały książek których nawet nie posiadałą szkolna biblioteka. Aż świerzbiły ją palcze by przejżeć ich stronice i zatracić się w ich magicznym świecie. Jedyne co się zmieniło to to że wszystko było trochę bardziej zniszczone jak na jej oko. Ale, trzeba było przyznaćto wszystko miało już swoje lata i zapwene pamiętało czasy gdy jeszcze samego Dumbledore'a nie było na świecie.

    Podeszła do drzwi z godłem jej domu i weszła do środka. Wielkie łóżko zajmowało większość pokoju a po obu jego stronach wisiały półki na rzeczy; od samego dołu, do samej góry. Ściany były zaś w kolorze dobrego czerwonego wina tak jak cała reszta pokoju, jeśli nie liczyć czarnych dodatków tu i ówdzie. Narzuta również w kolorze obsydianu tak samo jak i połowa poduszek, którymi była przy zdobiona, dobrze współgrała z całością. Miała ochotę zostać tu na zawsze. Odesłałą jednak swoje rzeczy do szaf czy poustawiała na półki według jej własnego "widzi mi się".

    Następnie włożyła bawełnianą piżamę i już po chwili spała swym głębokim snem.


   Wstał jak zwykle wcześnie rano by mieć czas na ułożenie włosów i poranną toaletę. Z beznamiętnym wyrazem twarzy podszedł do lustra by w pół godziny ułożyć artystyczny fryz. Wyglądał teraz niby tak jak gdyby dopiero co wstał jednak teraz nie miał lekkich sińców pod oczami które z czasem po prostu zniknęły. Przepłukał twarz zimną wodą i starł wilgoć ręcznikiem. Potem przeszedł do mycia swych białych zębów. Wszystko to zajęło mu pełną godzinę. Do śniadania zostało mu jeszcze 40 minut które postanowił spędzić wyglądając przez okno i naśmiewać się po cichu z niewyspanych uczniów trenójących Qwidicha. Jeżeli nie myliły go oczy dostrzegł złoty bysk na jednej z mioteł. Jeżeli mu się nie przewidziało była to błyskawica, a  była tylko jedna w całym zamku. Potter.

   Odszedł od okna nie schcąc zepsóć jeszcze bardziej sobie chumoru. Ze też miał czelność! Oczywiście był świadomy że Gryffon nie mógł przewidzieć że on go zobaczy ale po prostu ślizgonowi nie mieściło się w głowie czemu nikt go się jeszcze nie pozbył. To on zniszczył twoje życie - szeptał mu głos gdzieś z tylu głowy. I oczywiście miał rację. Gdyby nie bliznowaty jego ojciec nie siebał by w ukryciu. Gdyby nie on żaden ślizgon nie odważył by się na niego krzywo spojżeć! Oczywiście nadal był lubiany i można by nawet rzec że był ich liderem. Księciem Slytherinu. Jednak to nie było to co dawniej. Brakowało mu władzy. Szerzył się bunt. Bunt przeciwko jego osobie. A to nie świadczyło o niczym dobrym.

   Wyszedł wsiciekły prosto salonu który dzielił jeszcze z 3 innymi Prefektani Naczelnymi. Nie odlądając si zasiebie opóścił i to pomieszczenie kierując sie prosto ku wielkiej sali.



    Uchyliła powoli jedną powiekę by zaraz potem zrobić to samo z drugą. Zerwała się z łóżka i wyczrowała zegar tuż przed sobą. Jej... zdążyła. Nie zaspała. Włożyła czarne rurki i obcisły szry top na co nałożyła wierzchnie szaty. Teraz wszystkie ubrania z wyjątkiem tych czarodziejskich  płasko przylegały do jej ciała tyle że tym razem był to zamierzony efekt. Tak nieswojo nie czuła się w żadnym innym ubraniu. Jednak Lethae stwierdził że to dobrze wpłynie na jej charakter. Też mi coś. Prychęła pod nosem, wyzywając mętora od najgorszych.

   Po wykonaniu naglących czynności (czyt. mycia zębów, czesania włosów ) wpóścił dormitorium udając się na śniadanie.

   Posiłek trwał. Jej przyjaciele, jak i wszyscy wokół objadali się do syta. Śniadanie jak śniadanie. Jednak to,przerwałao potrójne stuknięcie łyżką o wielki złoty puchar. Na sali cichły jeszcz ostatnie rozmowy gdy Albus Dumbledore spoglądał swymi szarymi oczami na taczających go uczniów. Parę razy zatrzymał wzrok na Hermionie pozornie nic niezwykłego jednak uważny obserwator dostrzegłby że było to zbyt długie by być przypadkowe. Dopiero gdy jedynym odkłosem na sali był lekki szelest szat. Przemówił.

   - Moi kochani! - Jeszcze raz przeczesała wzrokiem stoły - Pragnę ogłosić że Gryffindor posiadł nowego Prfekta Naczelnego - Wokół zrobiło się lekki zamieszanie i nawet Harry czy Ron ni mogli sie powstrzymać przed wymienianiem pytań czy uwag. Jedynie ona pozostała niewzruszona.Gdy tym razem odezwał się dyrektor jego głos był wzmocniony magicznie. - Zapewniam was, że jest to właściwa osoba na właściwym stanowisku. Wybrałem ją z pośród was osobiście! Hermiona Granger - Tym razem panowała cisza, a oczy wszystkich były zwrócone ku niej. Czy na prawdę to było aż takie dziwne? była przecierz najlepszą z najlepszych. Jednak coś w twarzach niektrych z nich, nie dawało jej spokoju. Chociaż jeżeli do jej osobowości mola dodać trzy tygodnie nieobecności takie wyróżnienie było czymś niespotykanym. Zwłaszcza jeżeli niedawno miał miejsce tak poważny wybryk. Gdy starała się odczytać uczucia z ich obliczy,na jednych malowała się przyjaźń i zadowolenie, na innych wręcz odwrotnie; obrzydzenie ,zazdrość,  niechęć a niektórzy nawet otwarcie pokazywali swoją wrogość, poprzez nienawiść.

    Wywołana wstała od stołu jednak zamiast skierować się ku starszemu mężczyźnie, uciekła. Wiedząc że chłopcy będą za nią biec uciekła tam gdzie z pewnością będą jej szukać gdy wszystkie inne miejsca były sprawdzone. Uciekła do zakazanego lasu.

   Zrobiła to. Otwarcie sprzeciwiła się Dumbledorowi... Choć z pewnością nikt na to tak nie patrzył on chyba zaczą cośpodejżewać... A ona wcale tego nie chciała. Potrzebowała spokoju i to jak najszybciej. Nienawiść, złość... tego było dla niej za dużo. A zakazany lal był doskonałym miejscem odosobnienia.

   Pod wpływem emocji była niezupełnie świadoma niebezpieczeństw czających się w gęstwinach mroku.. Ale świadomość pewnie też by jj nie powstrzymała.

   Po paru minutach bezustannego biegu przedarła się przez najgęstsze zarośla. Teraz las składał się tylko z runa i drzew. Zdyszana usiadła pod pierwszym lepszym drzewem uporczywie trzymając siza brzuch. Kolka. Gdy jej puls stopniowo sie uspokajał, wstała i spóścił ręce w dół tak by dotykać ziemi na prostych kolanach co prawdę mowiąc tochę bolało. Jednak po chwili ból usał a ona wreszcie mogła odetchnąć.

   Nie na długo. Wraz z ulgą przyszedł niepokuj który rósł i z każdą chwilą zbiżał sie do poziomu " panika". Coś przeleciało jej przed oczami. Cichy szelest z tyłu sprawił by odwóciła głowę. Wykożystały okazję. Weszły w nią z całą swą siła.


Ból.

Strach.

Ciemność.


  Ocknęła się leżąc w tym samym miejscu. Przymknęła powieki czekając na ratunek. Oczekiwana pomoc miała nigdy nie nadejść, a tym czasem zbliżał się zmrok. Sytuacja nie była najciekawsza. Zupełnie nie. W końcu chyba to zrozumiała, próbując wstać. Robiła to jednak bardzo powoli dobrze spodziewając się bólu. Stłumiła cichy jęk. Czuła się dziwnie. Zupełnie inaczej niż zwykle. Wszystko ją bolało, lecz jednocześnie przepełniało ją dziwnie przyjemne uczucie, i tylko one pozwalało jej przetrwaćtą cichą agonie. Skądś wiedziała że powinna się skupić tylko na zadziwiającej rozkoszy. I rzeczywiście chwile boleści ustały. Teraz byłą lekka, wolna. Podświadomość podpowiadała jej że stało sięcoś czego nieoczkiwała. Na sam przód umysłu wypchnęła wspomnienie na chwilę przed straceniem przytomności. Te, cienie... nie rzuciło ich żadne żywe stworzenie. One same były żywe. I widocznie czegoś od niej chciały.. I pewnie juz to odebrały. Zycie był takie zadziwiające...

   Teraz pozostało jej juz tylko wrócić do zamku, gdyby tylko wiedziała którędy.

czwartek, 19 czerwca 2014

Rozdział 5

Cały jej jak dotąd burzliwy żywot był niczym w porównaniu z tym co działo się teraz. Wszystko co niegdyś wydawało jej się niezwykłe było teraz szare i nudne. Ciężko jej się było w tym wszystkim odnaleźć. By poskładać myśli przechadzała się bocznymi uliczkami Londynu cicho przypatrując kłócącym się parom, których usta po paru minutach wyzwisk i wyrzutów ponownie się łączyły w kolejnym,zaskakująco namiętnym pocałunku. Zerkała na puste balkony na które od czasu do czasu wyglądały piękne młode kobiety. Przyglądała się codziennym życiu ludzi i zastanawiała się czy jej kiedyś też będzie tak wyglądać. Czy kiedykolwiek znajdzie taki spokój ducha jak para starszych ludzi siedzących w pobliskim parku i czy będzie miała takie cudowne chwilę jak wszyscy, które by chciała wspominać? Czy kiedykolwiek będzie, normalna?
Jednak by się o tym przekonać będzie jeszcze musiała sporo poczekać bowiem żadna magia nie sprawi by była szczęśliwa. By dostrzegała piękno każdego poranka. Kontrast barw, płynnie przechodzących żółci i czerwieni. Może kiedyś spojrzy na świat otaczający ją w okół i ujrzy kwiaty mieniące się w kroplach rosy. Zaciągnie się powietrzem; zmieszaną  wonią kwiatów, spalin i perfum osób przechadzających się w okół. Być może... usłyszy śpiew ptaków dochodzący w oddali i zapragnie więcej... A może, pozna pięknego młodzieńca o zaskakująco obsydianowych oczach w które gdy tylko raz spojrzy nie będzie mogła się oderwać? Po prostu się... zakocha?
Było by tak cudownie, jednak musiała oderwać się od marzeń i spojrzeć na szary świat, tak inny od tego wymarzonego. Codziennie rano budziła się z myślą co będzie dalej? Co jeżeli to wszystko prawda? Jeżeli ona nie powinna istnieć?
To czego się dowiedziała przed trzema dniami było... straszne. Myślę że nikt nie chciał by się tego dowiedzieć, lub choćby uznać za prawdopodobne. U niej takie było, bardzo, aż za bardzo.
Na prawdę ciężko jej było na myśl o tym że to nie jej matka ją urodziła że jej rodzina tak na prawdę nigdy nie istniała że to wszystko było tylko jedną wielką fikcją.
Tak na prawdę ludzie nie dostrzegają tego co mają. Żyją chwilą nie spoglądając przed czy za siebie. Marudzą jak to im się wszystko źle układa, nieświadomi w jakim luksusie żyją. Wiedzą kim są, skąd pochodzą, gdzie jest ich dom. Ona tego nie wiedziała. Wszystko w co wierzyła teraz nie miało racji bytu, zdawało się takie surrealistyczne odległe o tysiące mil, odgrodzone szybą, którą nie sposób było rozbić.
Musiała podjąć decyzję która prawdopodobnie zadecyduję o całym jej życiu. W co wierzyć? Jednak już chyba ją podjęła. Gdy się nad tym zastanawiała podświadomie czuła że to musi być prawda. Nie mogło być inaczej, nie miało by to sensu.
Lethae dał jej tydzień na zdecydowanie, a czas jej nieubłaganie przepływał przez palce. Bała się sama siebie a tak na prawdę tego co pocznie.
W piątym dniu rozmyślań, spostrzegła jak jej przysłowiowy "porywacz" choć już od dawna tak o niem nie myślała, od pięciu dni... siedział na kanapie patrząc niewidzącym wzrokiem gdzieś w dal chyba nieświadomy jej obecności. Przycupnęła obok niego i lekko szturchnęła w ramię. Natychmiast podniusł się z miejsca, wyciągając różczkę spoglądając na nią dzikim lecz nadal lekko rozmarzonym wzrokiem.
Gdy uświadomił sobie co zrobił jego rysy wyłagodniały a oczy straciły coś ze swojej wrogości, choć nadal nie były do końca przyjazne. On jednak jak gdyby nigdy nic z powrotem zajął swoje stare miejsce ignorując jak bardzo ją przeraził.
Wyglądało na to że nie wziął tego co zrobił za nic niezwykłego jak gdyby codziennie próbował kogoś zabić. Stwierdziła że było to u niego na porządku dziennym i jeśli ma tu jeszcze trochę zostać musi się przyzwyczaić.
Chwilę potem Lethae zauważył  jak zaskoczyło ją jego zachowanie i mrukną coś o tym że wziął ją za kogoś innego. Zupełnie jak gdyby nie domyśliła się tego sama. Nie przyszła jednak tu by robić mu wyrzuty tylko aby porozmawiać.
- Zdecydowałam - Orzekła. Jej przyszły mentor wpatrywał się w nią uważnie. Wyraźnie na coś czekał. Niestety nie widziała na co więc wzruszył ramionami.
- Zgadzasz się na wszystko? - Nie do końca wiedziała o co mu chodzi ale teraz już wszystko straciło dla niej dawną wartość, więc skinęła głową.
- Jutro o szóstej zaczynami pierwszy trening ,o piątej masz gotowa stać pod wyjściowymi drzwiami. - Mimowolnie uśmiechnęła się na myśl o tym co by chłopcy powiedzieli o wstawaniu o tak nie ludzkiej porze. Ona od dawna wstawała o świcie by zdążyć przeczytać lekturę czy dwie ,tak że podczas pobytu w Hogwarcie przewertowała już strony przynajmniej połowy bibliotecznych książek łączne i z tymi z Działu Zakazanego. Coś ścisnęło jej się w żołądku na myśl o Hogwarcie. Ciekawiło ją to czy wszczęli jakieś poszukiwania czy może uznali ją już za martwą. W końcu zaczynała się wojna ,a na wojnie niezapowiedziana śmierć i tajemnicze zniknięcia są rzeczą normalną. Chociaż... była rozpoznawana dzięki Harry'emu więc musieli by coś zauważyć. Przynajmniej tak jej się wydawało.
Już niedługo wróci ,Lethae jej to obiecał, nie była tylko pewna jak to wszystko wytłumaczy? Co ma im powiedzieć? Że zrobiła sobie przedwczesne wakacje? Nie było nawet mowy o tym by w to uwierzyli. Za dobrze ją znali i mieli świadomość że nie odpuściła by od tak ani jednej lekcji...


Jakoś specjalnie nie przepadała za zakupami, no.. tak właściwie to ekscytowanie się aktualną modą było dla niej nadzwyczaj płaskie... Nigdy nie czytała młodzieżowych pisemek, nawet tych czarodziejskich. Nigdy nie chodziła w sukienkach pomijając te szczególne okazje na których były one obowiązkowe. Preferowała bardziej luźną odzież, w której nie będzie się przy każdym następnym kroku martwić czy przypadkiem się nie potknie, czy nie złamie obcasu. Nawet makijaż u niej był rzadkim gościem. Od święta skubnęła coś tam tuszem do rzęs ,ale jak już mówię od święta. Niestety sytuacja tego wymagała i Lethae dosłownie siłą zaciągną ją do Lodnyńskiej galerii handlowej.
Po tygodniu intensywnych treningów mięśnie zaczęły jej rosnąć i pozbyła się swojego kompleksu - tak mole też je mają - tego małego tłuszczyku... Idąc dalej, co prawda mogli powiększyć jej stare ubrania ale jej... Eee kto? Sama nie wiedziała kim dla niej był... Co prawda byli na ty, ale ich relacje były dość specyficzne. Opierały się raczej na czymś w rodzaju;
- Skończyłaś trenować zaklęcie?
- Tak.
- To tam masz listę następnych, leży na stoliku na kanapie. Przyjdź zaraz to ci pokażę ruch różczką.
Tak, z pewnością nie były najcieplejsze. Codziennie rano witali się, siadali do śniadania obfitego w błonnik. Dobrze o tym wiedziała bo Lethae co i raz powtarzał że to podstawa i jednocześnie sekret jak zachować dobrą formę podczas treningów, a jej wryło się to w pamięć. Błonnkik. Pff... też coś...

Tak więc ON się uparł że skoro rozpoczyna - choć powinien wypowiedzieć to słowo w czasie przeszłym, bo zaczęła gdy go tylko ujrzała- nowy rozdział w życiu, to  powinna nabyć także nowe ubrania.

By przejść się do galerii założyła potrójne zaklęcie makijażowe, które swoją drogą było jej częstym już makijażem choć mówiłam ,że żadnego nie używa. Zapomniałam już jak często gości u niej ten. Wracając... Wcale nie musiała go nakładać ( nie była jakoś szczególnie rozpoznawalna pośród mugoli ) ale, ostrożności nigdy za wiele. Nadal w nie wyjaśnieniu pozostawał fakt dlaczego nikt jej nie szuka. Prorok milczy, a w radiu ziała cisza związana z jej osobą. Ale to chyba nie możliwe by nikt nie zauważył jej zniknięcia! To z pewnością nie możliwe, bo choć nie była zbytnio popularna miała swój własny, mały krąg przyjaciół w którym każdy za kogoś był gotów oddać życie. A teraz co? Lata pamięci poszły w niepamięć? Bzdura to musi być celowe być może nie chcą niepokojić ich świata.. Tyle że to i tak zupełnie bez sensu..




środa, 4 czerwca 2014

Rozdział 4

    Miłość jest potęgą, która niszczy i nadaje prawa.
Giovanni Boccaccio
♦◊●◊♦
   Obudziła się czując silny ból w potylicy... Gdyby tylko wiedziała gdzie jest. Przez jedną straszną sekundę nawet zapomniała jak się nazywa, ale już było dobrze... Nie dawało jej jednak spokoju to, że nie wiedziała gdzie się dokładnie znajduje. Jedyne co jej pozostało z poprzedniej nocy to mgliste wspomnienie męskiej sylwetki. Nawet nie wiedziała do kogo ona należała.
   Delikatnie uniosła powieki, jak gdyby w obawie przed tym co się za nimi znajduje. Rzeczywistość uderzyła w nią bardzo szybko i poczuła jakby coś przewróciło jej się w żołądku.
  Leżała po środku obszernego loftu, na małej kanapie. Jej głowa została oparta o poduszkę, swoją drogą wyjątkowo miękką. Dzięki temu mogła w miarę wygodnej pozycji poddać się rozmyślaniu. To wszystko nie było by takie złe gdyby nie to, że na pewno znajdowała się poza zamkiem. W ogóle poza błoniami. Gdyby tylko mogła wstać... Do pokoju wpadało mnóstwo naturalnego światła, co oznaczało że wszędzie powinny  być okna. Niestety ona ze swojego punktu widenia żadnego nie widziała. Z pewnością dla tego że nie mogła ruszyć głową, a ilekroć próbowała za każdym razem bolało jeszcze bardziej...
   Usłyszała kroki i stwierdziła, że samotność wcale nie była taka zła. Teraz jakoś nie sądziła by zbliżał się do niej wybawca. Och... wręcz przeciwnie, to z pewnościąbył jej kat. Jej albo jej dawnego życia bo jakoś nie sądziła by było już takie same. 
Chłopak, nie, mężczyzna sprawiał wrażenie sympatycznego, czy przynajmniej o dobrych obyczajach. Nie potrafiła jednak określić jego zamiarów.
   Staksowała go krótko wzrokiem i spostrzegła, że niesie w ręku jakiś wywar. Jeżeli będzie chciał go jej podać to chyba się załamie. Owszem była spanikowana, i to jak! Ale, mimo to starała się zachować twarz w każdej sytuacji  i nie do końca wiedziała czy jej to wychodzi, Jednak jeżeli będzie chciał jej dać to, co trzyma w dłoniach maska spadnie, a on stanie twarzą w twarz z jej przerażonym obliczem.
   Zadziwiające było to, że nie poświęciła ani chwili by zastanowić się nad powodem takiego biegu wydarzeń. Owszem była zgrabna i... ładna, ale niczym szczególnym nie wyróżniała się na tle innych uczennic Hogwart'u, chyba że wiedzą, a szczerze wątpiła by było to w jakiś sposób atrakcyjne. Jedyne na co mogła mu się przydać to, jako źródło informacji.
   Na pewno jednak nie spodziewała się, że on chce jej pomóc. Ona nawet nie wiedziała że potrzebuje pomocy, niestety on tak. Dawniej znał starego Dumbledore'a. Nie żeby coś do niego miał ale po tym jak potraktował tą dziewczynę w ogóle nie chciał mieć z nim do czynienia. 
  Kiedyś ciekawiło go jak ktoś o takiej sposobności jak Albus może mieć tak dobrą opinię wśród czarodziejów. To było niepojęte. Bawił się ludźmi jak marionetkami i posyłał ich na pewną śmierć... A oni go za to wielbili. Owszem niektórzy choć z pewnością nie znali całej prawdy, podważali słuszność jego decyzji, jednak on znał i wiedział, że mieli całkowitą rację. 
   Powszechnie było wiadomo, że Dumbledore uratował setki istnień czarodziejów. Szkoda tylko że nikt nie wspominał, że drugą połowę posłał do grobu nie zawsze w służbie większemu dobru, czasami po prostu dla rozrywki. Niestety wszyscy magicznym sposobem o tym zapomnieli i pozostała niewielka ich garstka. Tych którzy wiedzieli jak okrótnym czarodziejem był obecny dyrektor Hogwartu.
   Niektórych na prawdę dużo kosztowało zachowanie pamięci i z pewnością wiele by jeszcze dali by jej nie stracić, ale mimo wszystko nie chcą ryzykować przeciwstawienia się Albusowi.
   Jednak jemu pozostało jeszcze trochę odwagi. Pogrzebał tu i ówdzie i natrafił na naprawdę interesującą historię w której rolę główną grała pewna urocza Gryfonka, która siedziała właśnie przed nim.
   Jedynie ona mogła przywrócić prawidłową kolej rzeczy. Co ciekawe jeżeli jej się uda,  pokona starego Dropsa jego własną bronią. 
   Ponoć jej zdolności były nie pojęte, choć teraz tliły się dopiero w zarodku. Był tak ich ciekaw, że aż skręcał się z zazdrości choć nie dawał tego po sobie poznać.
   Tymczasem niósł eliksir pieprzowy miał choć o drobinę przychylić jej Hogwartu i dawnego samopoczucia które niestety udało jej się stracić - przez niego. Czół potworne poczucie winy, że jej o tym wszystkim wcześniej nie powiadomił, ale intuicja podpowiadała mu że nie chciała by słuchać. 
   I to właśnie dla tego użył na niej uroku. On na prawdę nie miał innego wyjścia, a przynajmniej nie znał. Lecz, teraz jest teraz i przeszłości nie zmieni choćby nie wiadomo jak tego pragną. 
   Przyjrzał jej się swymi obsydianowymi oczami i ujrzał jak bardzo musiał ją przerazić, choć widać było że próbowała to maskować.
   Teraz pozostało ją już tylko wtajemniczyć, a potem zobaczy się jak potoczy się ich los.

♦◊●◊♦

   Z początku nie chciała mu wierzyć. Opowiedział jej, jej własną historię która miała miejsce jeszcze przed poczęciem. Nie był pewien jak ona to wszystko przyjmie, ale na razie szło jej całkiem nieźle. Wracając... Na początku chciała wyrzucić mu, że kłamie i jakim on to jest idiotą jednak z każdym słowem coraz bardziej dawała się przekonać. 
   Wcześniej nie chciało jej się wierzyć, że te wypadki jakie jej się przydarzały są rzeczą normalną wśród czarodziejów. Jeśli jednak wzięła pod uwagę opowieści przyjaciół w końcu odpuściła. Choć nadal gdzieś tam podświadomie ją to dręczyło.
   Niestety czarodziej który przedstawił jej się po prostu jako Lethae, poruszył drażliwy temat nie bardzo wiedząc po jak cienkim stąpa lodzie. 
   Nienawidziła gdy mówiono, że jest wyjątkowa. Chciała być zwyczajna. Znaczy się na tyle zwyczajna na ile pozwala jestestwo czarodzieja. Niestety gdy ktoś zaczyna jej tłumaczyć jaka jest niezwykła jak się wyróżnia i ,że jest jedyna w swoim rodzaju, w dodatku potężniejsza od niektórych nauczycieli robiło jej się słabo. To na prawdę nie było zabawnę. Ona mimo krążących plotek o tym jak to starała zwrócić na siebie uwagę swoją wszechwiedzą, wcale tego nie pragnęła. To co chciała osiągnąć było czymś zupełnie innym, ona starała się dopasować i to jak dotychczas myślała nie z powodu swojego szlamowatego pochodzenia. Lubiła nazywać rzeczy po imieniu. 
   Lethae wybrną jakoś z tego tematu i już dalej prowadzili konwersację na neutralnym gruncie, do półki nie dobrnęli do tematu sprawcy całego Zamieszania. Gdy tylko streścił jej to co musiała wiedzieć poczuła jak gdyby ktoś dał jej mocnego kopa w brzuch. Naprawdę nie podejrzewała by Dumbledore'a o coś takiego, a jednak... To ją nauczyło spodziewać się nie spodziewanego choćby podświadomie.
Po skończonych wyjaśnieniach Zamieszania, Lethae udał się do kuchni by dać jej chwilę na poskładanie myśli. 
Podejrzewał że zrobił jej z mózgu gąbkę którą teraz doszczętnie wyżął i to by się nawet zgadzało bo miała ogromny mętlik w głowie.

♦◊●◊♦

Mam nadzieję że ujdzie. Sama nie wiem czy wyszło to tak jak chciałam, ale mimo wszystko proszę o szczere komentarze. Krytyka jest również mile widziana... ^^ Ja dopiero uczę się pisać więc proszę... bierzcie to też pod uwagę...
                                                                                                                Alex Avery

piątek, 14 marca 2014

Uwaga!!!

Zmieniłam dwa pierwsze rozdziały oraz Prolog gdyż nie sprzyjały moim oczekiwaniom. Zachęcam do przeczytania obecnej tam teraz treści.
Dziękuje za uwagę ^_^
Alex Avery

piątek, 28 lutego 2014

Kiedy Lwica Walczy

Kiedy Lwica Walczy - Jest to blog na którym opieram swoją twórczość. Oczywiście- wiem że nigdy mu nie dorównam, lecz proszę przymknijcie na to oko ^_^.      Opowiada on o Hermionie Granger która zostaje zmuszona do bycia szpiegiem. Żeby wkraść się w szeregi śmierciożerców, zapoznaje się bliżej z Draconem Malfoyem i za jego pośrednictwem uwodzi jego ojca, Lucjusza. Po jakimś czasie prosi go o zapoznanie z Czarnym Panem. Gdy dochodzi do konfrontacji zdradza Severusa Snape'a jako szpiega. Dzięki tej informacji jej życie ulga całkowitej zmianie. Przyjęta do Zewnętrznego Kręgu szybko wspina się po szczeblach drabiny kariery śmierciożerców. W krótce zdradza swą rolę Albusowi, który jest postawiony w niecodziennej sytuacji. Chcąc nie chcąc zgadza się na przyjmowanie od niej informacji i czyni ją Mistrzowskim Szpiegiem Zakonu Feniksa. Niestety na skutek niefortunnego przypadku Severus dowiaduje się o jej roli. Czy przyjaciele Hermiony ją zaakceptują? Jak zareaguje Zakon? I wreszcie kim są tu Snape i Draco? Tego wam niestety nie mogę zdradzić, lecz gorąco zachęcam do przeczytania e_e

poniedziałek, 27 stycznia 2014

Rozdział 3

Kiedy ciało jest smutne, serce powoli umiera.
жφж
Tutaj zaczyna się tak naprawdę historia Herm... Wcześniej zrobiłam coś na kształt wprowadzenia do którego później powrócę, więc myślę że nie zrobiłam błędu publikując tą właśnie część opowiadania...

   Teraz przejdziemy do życia Herm. Będziemy je obserwować pod różnym kątem i różnymi spojrzeniami. Każdy będzie tu miał swoje przysłowiowe ' pięć minut ' i każdy... no sami zobaczycie.

   Rozpoczynam powieść dnia gdy wszystko się zmieniło i dopiero odtąd Herm będzie przechodzić stopniową metamorfozę którą tutaj również zamierzam opisać tak by stała się tym kim się stała.

   Jednak i tym razem nie obejdzie się bez tajemniczych opisów i tym podobnych lecz, "obiecuję" że ten fanfick na długo zapadnie wam w pamięci ^^

жφж
 
   Uśmiechała się nieśmiało starając się nie patrzyć dyrektorowi prosto w oczy.
   Wezwał ją i ona nie za bardzo wiedziała co o tym myśleć.
   Bo... przecież nie mógł odkryć kim naprawdę była? Prawda?
   - Moja droga - mówił serdecznym tonem który sugerował że jeszcze trochę sobie tutaj posiedzi lecz w żadnym wypadku nie mógł oznaczać że ktoś ją odkrył.

Odetchnęła w duchu.

   - Jak zapewne pamiętasz od czasu do czasu ktoś odchodzi ktoś przychodzi do szkoły - No pięknie czyli tak; albo ją wyrzuci albo...?
   - Szkół jest mnóstwo, lecz tylko trzy z nich jak wiesz łączy magiczny kontrakt i... każda z nich ma obowiązek przyjmować uczniów z sąsiadującej jeśli zajdzie taka potrzeba. - Gdy to mówił z każdym słowem stawał się coraz starszy tak że po skończonym akapicie wypowiedzi było widać czas jaki ciążył mu na ramieniach. Wszystkie te wojny i ofiary które musiał nieść nieraz zbytecznie, ta wyrzuty sumienia..

   Nie zazdrościła mu tak jak wiele z tych głupców. Bo czego?
   Sławy? Proszę... A co ona takiego mu dała, nic tylko rozgłos i wieczny strach że dawne zmory powrócą że wszystkie te brudne sprawy w które nie daj boże jest zamieszany zostaną wyciągnięte przez te reportercze hieny.
   Wiedzy? Dobra ta.. była przydatna ale czasem lepsza była niewiedza..
   Na przykład w jej przypadku. Gdyby nie znalazła się w lesie o takiej i nie innej prze i nie z kimś lecz sama na pewno jej życie wyglądało by teraz inaczej...
   Wylegiwała by się zapewne w swoim pokoju na łóżku z książką w jednej z kremowym w drugiej ręce.
   A teraz nic tylko obowiązki. Nie żeby jej to jakkolwiek przeszkadzało ale... człowiek może mieć czasami dość.
   Dyrektor kontynuował swój wykład o przechodzeniu z jednej szkoły do drugiej i niepożądanych aczkolwiek bolesnych skutkach międzynarodowej teleportacji.
   Gdy trzeba było skinęła głową, wtrąciła woje trzy grosze.
   Najwidoczniej nie zauważył że myślami była zupełnie gdzie indziej lecz dobrze wyćwiczony umysł potrafi działać na tak jakby autopilocie który u niej sprawdzał się znakomicie.
   W końcu przeszedł do sedna.

- Znasz ród Vane? - Teraz jak na to patrzyła była na siebie wściekła za aż tak widoczną niesubordynację, ale popatrzyła na niego jak na idiotę.
- Pochodzące z nowego orleanu wyjątkowo potężne i przebiegłe czarownice z natury cechujące się zaborczością  o wszystko. - Wyrecytowała formułkę. Pominęła fakt że to one nie jeden nie dwa razy zapoczątkowały wojny w czarodziejskim świecie o byle błahostkę .
    Inny mi słowy nie cieszyły się one zbyt dodrą sławą, ale nie zamierzała jak na razie nikogo oczerniać po pochodzeniu i korzeniach po coś jej mówiło że na takich poglądach kiedyś się... przejedzie. Podniosła wzrok  na dyrektora. Tym razem to on unikał kontaktu wzrokowego. Nie oznaczało to nic dobrego. 
   Uczyła się już tu trochę i nauczyła się rozpoznawać ' humorki' Albusa, jak po cichu na niego mówiła.
- Zgadza się, i nie wiem czy pamiętasz ale jedna nasza uczennica już nosi takie nazwisko - Skinęła głową. 
   Rzeczywiście Romilda Vane. Pomijając fakt że przymilała się do Harry'ego była... no cóż nie wiedziała jak to określić.. Złośliwa? Chamska? Zaborcza? To ostatnie by się zgadzało... a na przecież była dosyć daleko oddalona pokrewieństwem od głównej linii rodu.- pokręciła głową- A co dopiero by było z jedną z bliżej spokrewnionych?  
  
- Panno Granger? Dobrze się pani czuje? - Skinęła głową. Jak na razie przypomniała sobie że powinna wrócić do rzeczywistości zanim dyrektor posądzi ją o jakąś chorobę. - Zostaliśmy poinformowani że takowa uczennica pojawi się u nas w przeciągu najbliższego miesiąca. - Przerywając dał jej widoczną chwilę na przetrawienie informacji. - Ja wiem że może nie cieszą się najlepszą opinią wśród czarodziejów i niestety ze smutkiem muszę cię poinformować że ta linia powoli wygasa - Pogrążył się we wspomnieniach.
    Nie chciała mu przeszkadzać. Od Harry'ego dowiedziała się że często mu się tak zdarza i najlepiej go w tedy zostawić w spokoju.
    Jeszcze nie wstąpili do zakonu i osobiście uważała że im później tym lepiej. Wojna nie jest zabawą i dlatego wyczuła przyjaciołom którzy nie mogli wręcz się doczekać inicjacji jak gdyby to byłoby coś fajnego.
   A ona za dużo książek pochłonęła i za dobrze znała świat by wiedzieć że to nie zabawa. To coś o wiele poważniejszego.
Czasami chciała się od nich odseparować. Byli tacy... nie poważni, nie dojrzali. Często przyłapywała się na tym że patrzyła na  nich z pobłażaniem.
   Nie że by coś kochała ich, naprawdę, ale... czasem ich dziecinność potrafiła być naprawdę uciążliwa. Zdarzało się nawet że odrywała przez ich głupotę, ba otarła się  o śmierć i to tak na serio.
   Ale ileż by razy próbowała los zawszę z powrotem splatał ich drogi. Tak to już po prostu było. 
   I już.
   - Twoim zadaniem będzie dopilnować by się u nas zadomowiła. Wierzę że dasz sobie radę - Tymi słowy zakończył ich rozmowę a ona prędko opuściła jego gabinet myśląc jak to dalej potoczy się jej życie.

жφж

W środku treningu Qwidicha zaczęło padać i nagle wszystko inne straciło znaczenie. Chłopcy zaczęli się przepychać, ślizgać w błocie, dosłownie zryli murawę. Pani Hooch w końcu dała za wygraną i odesłała ich do dormitoriów. Harry obserwował jak trenerka ich zwalnia i zdał sobie sprawę że nie miała dziś serca do treningu. Dwa dni temu zabito jej dorosłego już syna, co poprzedzało tortury. Chcieli go złamać, ale się nie udało. Wszyscy mówili że nie wiadomo czy Hooch się z tego podniesie a on zastanawiał się co by było gdyby to spotkało jego. Gdyby umarł ktoś mu bliski. Taki Ron, Hermiona, Ginny... Nie tego by nie zniósł.

- Harry co ty tam robisz? Zamarzam. - Ron wychylił głowę za drzwi żeby podejrzeć go w szatni. Zdjął przemoczoną koszulę przez głowę ukazując światu muskularną sylwetkę na którą tak ciężko pracował w wakacje i odwrócił się do przyjaciela, z powrotem się ubierając, tym razem już w suche ubrania.
- Ron! Myślałem że już poszedłeś.. Co teraz? - Miał na myśli co potem będą robić, bo szczerze nie chciało mu się wracać do dormitorium i jego towarzysz podzielał to zdanie.
   Pchnęli drzwi do zamku i skierowali się na schody. Zamierzali poszukać Herm i dopiero w tedy zadecydować co dalej. Biblioteka była pusta nie licząc pani Prince która przez cały czas łypała na nich spode łba. Tym sposobem perswazji zasugerowała że każdy o takich manierach jak oni nie jest tu mile widziany, więc wyszli przerażeni perspektywą, że mogłaby zlecić im jakiś szlaban u Filcha, czy inne paskudztwo. Nie było jej również w Pokoju Wspólnym Gryfindoru, ani w swoim dormitorium. Przemierzali korytarze, zaglądali nawet do schowków na miotły niestety, ani śladu jej
   Musiał przyznać że był trochę zaniepokojony, ale to przecież Mol Książkowy który nie jeden raz wyciągał go z tarapatów wiec miał nadzieję, że wiedza jaką posiadała jeszcze raz na coś się przyda i nie stanie jej się krzywda. Niestety tym razem z Ronem się nie zgadzali, gdyż tamten już panikował. Przeróżne teorie spiskowe czy inne tego typu bzdury wyssane z palca były przedmiotem jego tortur - psychicznych. No na prawdę... Herm za nic by się nie zgodziła by ktoś wsadził ją na chorego jednorożca który pod wpływem choroby wypróżniał i wymiotował tenczął i z pewnością nie pojechała by na nim do Voldzia by zostać u niego na noc. To już na prawdę zakrawało o szaleństwo.
   Między innymi dlatego zaprowadził Wesley'a do Skrzydła Szpitalnego gdzie został doszczętnie nafaszerowany lekami. Niestety tam też jej nie było. Chyba naprawdę dziś nie był ich szczęśliwy dzień. Snape postawił jakąś skrzynkę z eliksirami, obrzucił ich miażdżącym spojrzeniem i wyszedł z przyklejonym do paszczy sarkastycznym uśmieszkiem, powiewając swoimi nietoperz'owatymi szatami.
   Pielęgniarka zadręczała ich pytaniami o samo poczucie dopóty dopóki nie opuścili skrzydła.
   Nie wiedział co robić, poddał się. Zaciągną Rona do Dormitorióm Przeprał w piżamę i zasną rozmyślając o przyjaciółce, wojnie i tym co będzie dalej.

жφж

   Postanowiła się przewietrzyć i zrealizowała swoje postanowienie. Usiadła pod starym dębem. Oparła głowę o pień i zaczęła wpatrywać się martwym wzrokiem w jezioro. Zamartwiała się wszystkim, naprawdę wszystkim i to tak że nie wiedziała o co zacząć najpierw.
   O przyjaciół? O rodzinę? O wojnę? O zakon? O nauczycieli? O mugoli? O zadanie które zostało jej przydzielone? O przyszłość?
   Świadomość tego wszystkiego ją przygniatała i ledwo z tym wszystkim żyła. 
   Kątem oka zauważyła jakiś cień. Instynktownie wyciągnęła różdżkę. Starała się nie oddychać choć nie bardzo wiedziała czemu bo przecież tu nie powinno jej nic grozić. 
   Cień coraz bardziej rósł aż w końcu ku jego kresu zobaczyła postać człowieka a dokładniej mężczyzny. Wodniste oczy świeciły wesoło choć to nie do końca nadawało mu miły wygląd. Kościsty podbródek, wydatne kości policzkowe, mały, zgrabny nos i lekki zarost ukazywały go w dobrym świetle i można by rzec że był przystojny. Powolnym krokiem coraz bardziej się do niej zbliżał a ona stała podparta tyłem o dąb nie bardzo mając drogę ucieczki. Spanikowała. Skoczyła na niego pokonując dzielącą ich odległość i zupełnie zapomniała o różdżce. Zaczęła okładać mężczyznę pięściami a ten nadal stał niewzruszony. Jednak po paru minutach bezsensownej, jednostronnej walki złapał ją za nadgarstki i była zmuszona spojrzeć mu w oczy.
    Dokonało się, zauroczył ją i walczyła z nieodzownym pragnieniem by zetknąć jego wargi ze swoimi.
    Ten jednak tylko się uśmiechną i szepną jej na ucho by przestała się wyrywać jednak już nie było takiej potrzeby bo się powoli uspokajała, po części poprzez pragnienie jego ust po części przez jego jedwabisty głos który ją zahipnotyzował.
    Wziął ją na ręce a ona się nie opierała zbyt skupiona nad samokontrolą by go przypadkiem nie pocałować.*
     Gdy dotarli do granicy błoni poczuła wszechogarniającą ją rzewność a zaraz potem zemdlała będąc teleportowaną prosto do obszernego loftu.

жφж

*Bardzo nie chciałabym złośliwych komentarzy na temat tego że to jest sprzeczne z charakterem Miony bo jej zachowanie było spowodowane jak później sami się przekonacie - urokiem

piątek, 24 stycznia 2014

Rozdział 2

„A oni patrzą na mnie i widzą uśmiech; myślą: zero trosk i problemów.
Nie wiedzą, że to maska. Że nauczyłam się grać. Że jest to dla mnie codzienność…”

ᴥѺᴥ

   Swego rodzaju nostalgia ogarnęła błonia. Liście spadały powoli ze złotych kron drzew a zwierzęta cicho mknęły niezauważone od jednej kryjówki do drugiej,a uczniowie znaleźli sobie cieplejsze miejsca do przesiadywania.
   A jednak. Ona  siedziała pod starym dębem który tak często był obiektem przy którym poddawała się poważniejszym przemyśleniom patrząc niewidzącym wzrokiem na cicho falujące jezioro.
   Wiedziała. Wiedziała że to już dziś, ale zastanawiała się czy była gotów... Wiedziała że to poważna decyzja i że potem już nie będzie odwrotu. Wiedziała, ale... No właśnie ale... Chciała by móc się zdecydować, niestety bała się. Tak bała się - skutków.
   Wszystko jest czegoś częścią i wszystko z czegoś wynika, lecz co wyniknie z tego? Czy wszystko co było się skończy? Czy czas smutków i cierpienia odejdzie w niepamięć? Dni rutyny ciągnąć się w nieskończoność? Dni ciągłej gry i masek? A może nadejdą mroczniejsze dla niej czasy i jej własne małe światełko duszy przesłonią czarne chmury? - Westchnęła.
   Nie chciała by tego. Jej brzemię było już wystarczająco duże - nie trzeba było mu dokładać.  Czemu..? Czemu życie nie może być proste?

ᴥѺᴥ

   Czy była samotna? Mimo wszystko nie. Były przy niej. Nawiedzały ją. Jej starzy przyjaciele. Bać się, bała ich w przeszłości, lecz teraz dawały jej świadomość że nie jest sama. Tak. Pomagały jej - na swój sposób.
   Czasami zastanawiała się czy o tym wiedzą i czy to był jeden z ich celów na niekończącej się liście. Pewnie nie, ale nie chciała ich o tym informować bo straciłaby jeden z punktów podparcia w tym cieniu życia jakie prowadziła.
   Szlama. Takie małe jedno słowo. Krzywdzi? Być może ale - już - nie ją.  Wszystkie te wyzwiska przyjmowała do siebie i  oddawała - ze zdwojoną mocą tyle, że na spokojnie, chłodnym tonem.
   Ból. Och... może jakoś specjalnie go nie lubiła, lecz nie przeszkadzał jej - kwestia przyzwyczajenia.
   Strach. Prawie zapomniała już jakie to uczucie. Naturalnie bała się ale nie w tym znaczeniu. Bała się wyniku wojny w której tak zawzięcie brała udział. I bała się swoich decyzji. Ale nie bała się śmierci.

ᴥѺᴥ

   Gdzie była? Tak dokładnie nie wiedziała... Najważniejsze że była gdzieś w zamku. Wracała ze spotkania które przebiegło po jej myśli. Zgodziła się i poniesie tego konsekwencje wcześniej czy później ale na razie wolała o tym nie myśleć.
   Poczuła na sobie czyjś wzrok. Nie, to nie były one. To było ludzkie spojrzenie - po prostu to wiedziała. Po za tym posiadała rzadką zdolność wyczuwania aury przeciwnika która obecnie się sprawdzała.
   Znała tą aurę, te moc. Dzielenie z nim obowiązków Prefekta Naczelnego nareszcie się przydało.
   Śledził ją. Nie miała pojęcia czemu ale zamierzała się dowiedzieć. Jak na razie wyprowadzi go w pole ( dosłownie )- niech sobie chłopak radzi.
   Powoli zawróciła. Szła, nie - sunęła korytarzami nie wydając najcichszego nawet dźwięku.
   W lesie panował mrok, lecz jej to nie przeszkadzało. Niewielka polanka ku której zmierzała była idealnym miejscem na mały pokaz jej umiejętności i była już niedaleko.
   Stanęła nieruchomo, i zdawało się że nic nie może jej ruszyć, ni burza ni najczarniejsza klątwa.
   Wyszedł z cienia i jego uśmiech świadczył że ma ją za łatwego przeciwnika i jak na razie nie zamierzała go wyprowadzać z błędu. Po prostu stała nieruchomo nie dając mu żadnej wskazówki ani oznaki tego że jest świadoma jego obecności.
A naprawdę nie trudno było go zauważyć - dyszał ja po co najmniej pięcio-kilometrowym biegu.
   Czekała na jedną rzecz, by przemówił. I po krótkim czasie faktycznie tak się stało. Jego jedwabisty głos rozbrzmiewał echem po łące;
 
   - Co tu robisz? Nie spodziewałbym się Cię tutaj spotkać - ostatecznie ironia jaką nadał tej wypowiedzi spowodowała jej lekkie uniesienie końcików ust.
    - Cco..? - Źrenice lekko rozszerzyła a usta delikatnie otworzyła w niemym krzyku - oczywiście to była tylko kolejna maska, ale... nikt nie musiał o tym wiedzieć. Pozwoliła by na jej ręce włoski stanęły dęba i przez co nadały jej ciału lekkich drgawek niby spowodowanych panicznym strachem...
   To jak widać zdezorjętowało wroga... Była ciekawa na jak długo bo w końcu to arystokrata. Jednak minuty mijały powoli a on,trochę - jak dyby w obawie że go odtrąci - przybliżył się do niej i wyciągną ręce tak by mogła się w niego wtulić.
   Nie wiedziała co bardziej ją zaskoczyło jej umiejętności aktorskie czy jego zachowanie... Chyba jednak to drugie.
   Pozwoliła by ją obją. Zaciągnęła się jego zapachem - miętą i czymś jeszcze czego nie potrafiła bliżej określić. Odhaczyła go na liście przeszkód - była pewna że nie będzie już sprawiał większych kłopotów, przynajmniej nie, świadomie
   Jednak nie doceniła go. Prawie nie wyczuwalnym gestem wyciągną różdżkę i przyłożył jej do głowy.

   Tego nie przewidziała.

   Nie czoła się zagrożona - zresztą tak samo jak i on. Bo co ona - szlama - mogła zrobić mu arystokracie? Nic.. no właśnie - w jego mniemaniu oczywiście.
   W ogóle to nie widział sensu tej całej misji, ale Czarny Pan to Czarny Pan - nie zamierzał podważać jego decyzji. Mimo wszystko myśli samobójczych jeszcze nie miał i takowych w najbliższej przyszłości nie chciał mieć
   Ale życie płata figle i nigdy nie mgł być pewien jak ono go pokieruje. Niczego nie mógł być pewien. Niczego.
   I oto proszę, dowód.
   Nie wiedział jakim cudem, w jaki sposób ani kiedy- jego różdżka znalazła się w jej dłoni.
   No pięknie lata ćwiczeń poszły się pasić a i on zaczynał powoli rozumieć.
   To nie była Granger którą znał. W ogóle nie przypominała Granger. Raczej królową ciemności.
   Jej zwykle kasztanowo-rude włosy teraz nabrały niepokojący czarny odcień- tak samo jak i oczy - unosiły się na delikatnym wietrze. Strój, ewidentnie coś z nim zrobił bo teraz widocznie opinał jej ciało w strategiczych miejscach także teraz mógł spokojnie podziwiać jej muskularną sylwetkę.
   Uświadomił sobie że zdjęła zaklęcie makijażowe.
   Była przerażająca a za razem piękna gdy przesunęła dłonią ułożoną w łódkę od lewego ramienia poprzez brzuch aż do prawego biodra.
   Skąź kojarzył ten gest i wiedział że nie oznacza nic dobrego.
   Przezornie stworzył tarczę - wyjątkowo mocną bo teraz już wiedział że nic nie wie - przynajmniej o niej.
   Jednak ona nie zamierzała go atakować - chciała mu coś pokazać.
   Uniosła drugą rękę, tak, że teraz obie były na wysokości jej pępka w odległości ok. trzydziestu centymetrów.
   Zaczęła coś szeptać w języku dla niego niezrozumiałym. Długa seria gardłowych dźwięków zdawała się być nie do powtórzenia.
   Pomiędzy. Pomiędzy jej dłońmi coś się kształtowało. To coś rosło bezustannie więc wkrótce musiała poszerzyć przestrzeń dzielącą jej ręce.
   Przypominało to mu kulę ognia. Wielką kulę ognia. Uświadomił sobie że żołądek podjechał mu pod samo gardło i ma nieuzasadnione pragnienie by dotknąć tego dziwnego tworu Gryfonki.
   Uśmiechnęła się.
   Nie był świadom co to jest, i dobrze. Już ona mu to wyjaśni.
   Z wyrazu jej twarzy powinien wywnioskować że coś jest nie w porządku lecz nawet tego nie zauważył zbyt zafascynowany kulą by przejmować się jej zakichaną mimiką.


Jak na razie to musi wam wystarczyć ^^

poniedziałek, 6 stycznia 2014

Rozdział 1


 Bo to co kiedyś było ważne, zawsze musi się zestarzeć
i obrócić w proch przeszłości i obojętności...
Nox
♦◊●◊♦

Polecam słuchać tego do rozdziału;TEGO, bo właśnie przy tym pisałam... ^^

ɤƔɤ

 Hermiona Granger weszła na peron 9 i ¾. Wszystko było spowite dymem, przez co minęła chwila, za nim jej oczy przyzwyczaiły się do otoczenia.
   Tuż za Hermioną, zwykle szli jej rodzice, bezustannie zachwycający otaczającą ich magią, pomimo tego, nie raz pojawiali się na dworcu King’s Cross, aby odprowadzić córkę na pociąg do szkoły Magii i Czarodziejstwa w Hogwarcie, tym razem tak nie było.
    Do odjazdu pociągu Exspress Hogwart było jeszcze dokładnie piętnaście minut, więc dworzec nie był jeszcze pełen. Wesley'ów nie było, ale nie martwiła się. Zresztą... nie miała czym. Zwykli przychodzić 2 minuty przed odjazdem...
   Podeszła do ławki, usiadła i pozwoliła oddać sie wspomnieniom.
    Gwizd lokomotywy przerwał jej chwilę zadumy. Wstała, wziała swój bagaż i skierowała swe kroki ku pociągowi.
    Nie pomyślała żeby rozejżeć się za przyjaciółmi.  Jej myśli zaprzątały jedynie pojedyńcze strzępy wspomnień.
   Gdy doszła pod wagon podała swoje rzeczy wątłemu mężczyźne i przeszła wgłąb pociągu, poszukać wolnego przedziału. Na szarym końcu wagonu, majaczyło małe bo, 4-osobowe pomieszczenie.
    Po rzuceniu wystarczającej liczby zaklęć rozsiadła się wygodnie i wyciągneła książkę z torby.  Nie była to książka dotycząca materiału szkolnego ani też, jakiego kolwiek nadprogramowego - aż parała Czarną Magią. Nie obawiała się nikogo z zewnątrz, magia chroniąca zarówno książke jak i ją była wysoce zaawansowana. Niewile mogło sobie na taką pozwolić. Oczywiście nie była to "biała" magia, ale nawet mimo to stosowanie jej wyczerpywało siły witalne przeciętnego czarodzieja do maximum, ale nie jej.
    Siedziała tak i zanim się obejrzała lektura pochłoneła już ją całkowicie i nieodwołalnie. Minuty, godziny mijały jej niepostrzerzenie.  Strona po stronie ulegała coraz bardziej urokowi czytanej historii i jej świata. Zatopiona w lekturze ledwie usłyszała odgłosy świadczące o przystanięciu pociągu. Wyciągnięta z własnego świata, znieruchomiała na chwilę by zebrać myśli i po chwili juz wychodziła z pociągu kierowana pczuciem własnej beznadziejności.
    Przypomniała sobie o jednym szczególe, a mianowicie o przyjaciołach... Kompletnie o nich zapomniała! I jak gdyby tego było mało to, od miesiąca nie miała z nimi żadnego kontaktu. Raz albo nie miała czasu albo nie była  w stanie do nich napisać. A z koleji jak wszystko było u niej już ładnie i zgrabnie, ONI nie odpisywali... Tłumaczyła to sobie tym, że sowy były przechwytywane lecz po zgłębieniu się w te sprawę nie uzyskała informacji które by takową teorię potwierdziły. Pewnie domyślili że się zmieniłam, ż nie jestm już tą osobą co dawniej... Jaka ja była głupia, łudziła się że ją zaakceptują. No bo czy to takie dziwne że nie jest już ta kujonicą i molem książkowym? Sama obecne zastanawiała się jak mogła tyle trwać w tym stanie dojżewania.
   Lethae miał rację, na przyjaźń nie ma miejsa w życiu.
   Z takimi postanowieniami wsziadła do powozu.

ᴥѺᴥ

   Błonia spowite jesiennymi liśćmi, mieniącymi się w blasku księżyca mineła szybko.
   Zamek wyglądał pięknie...
   Wspinając się po starych schodach prowadzących do Hogwartu, postanowiła udawać że nic się nie zmieniło... Niech myślą że nic nie zauważyła, a jak przyjdzie odpowiedni moment - skrzywdzi ich tak jak oni ją, albo nawet bardziej.
    Wielka Sala nie wydawała jej się tak piękna jak zawsze. Stwierdziła że to przez to że straciła coś przez  te wakacje, coś czego już nigdy nie odzyska, coś bardzo jej cennego - niewinność.
    Usiadła na swoim starym miejscu obok Rona i Ginny, któży chwilę potem się do niej przysiedli, odrazu - ku jej skrusze - zaczynając rozmowę. Była ona statnim czego potrzebowała... Niestety, dla niepoznaki musiała się w nią włączyć pomrukując odpowiedzi na masowe pytania i od czasu do czasu zaczynając jakiś zupełnie nie istotny dla niej temat.
   Gdyby się nad tym zastanowiła, pewnie rozśmieszyło by ją to jak rzeczy które jeszcze rok temu były dla niej całym światem - teraz wydawały się śmiesznie dziecinne i zbędne, ale  była zbyt zmęczona by to zauważyć.
   Gdy gwar ucichł rozejżała się po sali poszkukając powodu ciszy. Jej wybawca; siwobrody staruszek w okularach połówkach, podszedł do mównicy z uśmiechem który nie sięgał oczu. Coś w jego postawie powiedziało jej że coś się stało. Chociaż... to pewnie wojna, niema wojna dwóch władców, dobra i zła, bieli i czerni, jeszcze nie wypowiedziana, lecz wisząca w powietrzu. Dumbledore obiecywał że nigdy nie stanie im się krzywda, może kiedyś mu wierzyła, ale teraz zrozumiała że żyje w takim świecie gdzie większość obietnic to kłamstwa.
   Zaczął swoją standardową przemowę która uprzedzała wejście profesor McGonagall z Tiarą przydziału. Po skończonym przydziale rozpoczą powitalną ucztę która, swoją drogą była dla niej niepotrzebna bo nieczóła głodu w przeciwieństwie do swoich przyjaciół. Po około półtorej godziny dyrektor kontytnuował, poruszając tematy Zakazanego Lasu czy nowych zakazów Flicha.
   Na samym końcy przedstawił uczniom nowego nauczyciela Obrony Przed Czarną Magią.

⌂۩⌂

   Siedziała przy oknie patrząc jak deszcz bombarduje gradem pocisków coraz większe kałuże na błoniach. Na kolanach miała otwarty egzemplarz Hamleta[1], za uchem długopis, a koło stóp kubek po gorącej czekoladzie…
   Zaraz po wyjściu z Wielkiej Sali McGonagall wręczyła jej kartkę z prośbą o natychmiastowe przybycie.  Zatem udała się tuż pod gabinet mijając raz po raz grupy pierwszorocznych, starała sobie przypomnieć jak się czuła będąc na ich miejscu, bez tylu problemów,  mając za jedyne zmartwienie pobliski egzamin…  Stanęła pod portretem lasu z głębi którego majaczyła jakaś postać roztaczająca aurę smutku i cierpienia którą mimo to, że była namalowana dawała odczuć Hermionie.
   Wyszeptała hasło zapisane na pergaminie i weszła cicho do środka.  Po środku komnaty widniał piękny kominek z długo wiecznymi inskrypcjami których niestety nie umiała odczytać. Iskry skakały wesoło po świeżo ściętych drwalach olchy. Widok mahoniowego biurka przesłaniały jej trzy postacie z czwartą siedzącą za nim.
    Za pozwoleniem nauczycielki przysunęła sobie krzesło tak, ze siedziała tuż obok znajomych z roku którzy swoja drogą nigdy jej w pełni nie akceptowali. Profesorka zaczęła swój wykład o regulaminie szkolnym, lecz ona już po drugim zdaniu przestala słuchać. Kiedyś może nie do pomyślenia ale teraz była to już swego rodzaju rutyna. Otrząsnęła się dopiero gdy zostało jej zadane pytanie czy przyjmuje stanowisko Prefekta ze wszystkimi zaletami i bądź co bądź wadami.
   Kiwnęła na znak zgody nie będąc świadoma konsekwencji wynikających z tak delikatnego ruchu głowy, nie będąc świadoma ze zburzy to jej mały ekosystem który tak starannie budowała latami, że wszystko się zmieni.
    Vice-dyrektorka poinformowała całą ich trójkę że od teraz będą zamieszkiwali Południowe skrzydło oraz posiadać własne dormitoria sąsiadujące ze sobą. Wręczyła im także bransolety w kolorze każdego z domów mające wyryte wyjątkowo cienką czcionką aktualne hasła do poszczególnych  Pokojów Wspólnych.  Uśmiechnęła się słysząc pozwolenie na zmiany we własnych pokojach.
     Po wysłuchaniu wszystkich informacji i delikatnej sugestii nauczycielki opuściła gabinet ignorując innych Prefektów. Szybkim krokiem przemierzała szkolne korytarze by zasiąść w tym właśnie miejscu i wsłuchiwać się w rytmiczne uderzanie kropel o bruk.
   Z braku innych pomysłów zmieniła wystój pomieszczenia tak ze teraz delikatne światło księżyca wpadające przez okno zostało skapane w czerni i od czasu do czasu bieli. Otworzyła szafę do której tuż po odnalezieniu się w pokoju, wypakowała własne rzeczy.  Naciągnęła na siebie lniany podkoszulek i zwieńczyła całość krótkimi spodenkami. Odsuwając brzeg kołdry wsunęła Se pod nią oceniając na spokojnie dzisiejszy dzień. Z niezbyt przyjemnymi przemyśleniami  - zasnęła.

⌂۩⌂

    Gałęzie klonu uderzały rytmicznie w okno przy dość głośnym akompaniamencie cykad.  Herm, mimo tego że często dawała się mimowolnie wciągnąć do świata czytanej książki i nie wychodzić z niego przez… no cóż długi czas, w dodatku nasłuchując potencjalnego niebezpieczeństwa nie potrafiła się skupić. Dzisiaj miała ciężki dzień, tak ciężki że jakieś małe insekty i głupia gałąź potrafiły rozproszyć jej aurę spokoju którą mimowolnie roztaczała gdziekolwiek by się nie pojawiła.
   Lekko odłożyła książkę, mimochodem kładąc na niej koc, którym wcześniej była przykryta. Rozejrzała się po pokoju – nie pościelone lóżko zdobiły po rozrzucone ubrania, przez biurko przewalała się stera papierów i różnorodnych piór od białych aż po złote których zbieranie było jej pasją a podłoga utraciła coś z dawnego blasku przykryta warstwą kurzu jedynie gdzie nie gdzie było ja widać odsuniętą przez ślady stóp.  Jej westchnienie odbiło się od ścian komnaty i wróciło do niej z lekko zdwojonym brzmieniem.
   Idąc korytarzami czuła ciężar przygnębienia na ramieniu. Pamiętała, jak zareagowali jej przyjaciele na wieść o jej przeprowadzce. Jej w prawdzie było to obojętne i przyjęła to z stoickim spokojem a nawet z ulgą która najlepiej świadczyła co robiło z nią przebywanie w towarzystwie rówieśników.
   Pamiętała też jak się z niej śmiali, dawno, ale jej zapadły te przykre chwile w pamięci. Pamiętała, jak w jej życiu rozpoczął się nowy okres, nowa era gdzie nie ma miejsca na błędy czy potyczki. W jej życiu rozpoczęła się walka z czasem której za nic nie mogła powstrzymać i która trwa nadal, lecz teraz wykonywała wszystko umiejętnie na tyle że nikt nie był z nią równy. Ciekawa była jaką rangę przedstawiała na tle całego społeczeństwa czarodzieji… Jednak na razie było tu i teraz i jej gra której nie zaprzestanie choćby miała zginąć.
   Weszła do Wielkiej Sali która przypominała jej o latach niemego cierpienia i ciągłej gry słów. Stare dobre czasy miały swe miejsce w odległych zakamarkach pamięci do których nie gotów była sięgnąć. Witając się z przyjaciółmi w ciągłej rutynie starła z twarzy grymas smutku i zastąpiła go maską spokoju tak często pojawiającej się na jej twarzy.  Rozmowa szła mozolnie i pozwoliła sobie dać lekko do zrozumienia że nie ma dziś do niej nastroju. Oczywiście nie byli by sobą gdyby nie zasypali jej gęstym gradem pytań o jej samopoczucie. Gryfoni – zero wyrafinowania czy aby nuty wyczucia. Co by im to szkodziło? Postanowiła jednak nie zagłębiać się w pytania na których nie  było odpowiedzi.
   Poczuła na sobie czyjś wzrok. Wiedziała czyj- obserwowały ją dzień i noc tak że czasami budziła się w środku nocy z niemiłym uczuciem że ktoś jej się przygląda. Były przy niej zawsze nie odstępując ani na krok. Odkąd wiedziała kim są wale nie wydawały się jej takie straszne ale przedtem… nawet nie chciała o tym myśleć.  Zrobiła by wszystko by się ich pozbyć ale zaprzestała prób gdy stało się jasne że to nie możliwe.

[1] Czytając mugolską literaturę, Herm potrafi się nadzwyczajnie odprężyć ^^

Ten tez jest zaktualizowany, ale mam nadzieję że wam się podoba *v*
Alex Avey