poniedziałek, 27 stycznia 2014

Rozdział 3

Kiedy ciało jest smutne, serce powoli umiera.
жφж
Tutaj zaczyna się tak naprawdę historia Herm... Wcześniej zrobiłam coś na kształt wprowadzenia do którego później powrócę, więc myślę że nie zrobiłam błędu publikując tą właśnie część opowiadania...

   Teraz przejdziemy do życia Herm. Będziemy je obserwować pod różnym kątem i różnymi spojrzeniami. Każdy będzie tu miał swoje przysłowiowe ' pięć minut ' i każdy... no sami zobaczycie.

   Rozpoczynam powieść dnia gdy wszystko się zmieniło i dopiero odtąd Herm będzie przechodzić stopniową metamorfozę którą tutaj również zamierzam opisać tak by stała się tym kim się stała.

   Jednak i tym razem nie obejdzie się bez tajemniczych opisów i tym podobnych lecz, "obiecuję" że ten fanfick na długo zapadnie wam w pamięci ^^

жφж
 
   Uśmiechała się nieśmiało starając się nie patrzyć dyrektorowi prosto w oczy.
   Wezwał ją i ona nie za bardzo wiedziała co o tym myśleć.
   Bo... przecież nie mógł odkryć kim naprawdę była? Prawda?
   - Moja droga - mówił serdecznym tonem który sugerował że jeszcze trochę sobie tutaj posiedzi lecz w żadnym wypadku nie mógł oznaczać że ktoś ją odkrył.

Odetchnęła w duchu.

   - Jak zapewne pamiętasz od czasu do czasu ktoś odchodzi ktoś przychodzi do szkoły - No pięknie czyli tak; albo ją wyrzuci albo...?
   - Szkół jest mnóstwo, lecz tylko trzy z nich jak wiesz łączy magiczny kontrakt i... każda z nich ma obowiązek przyjmować uczniów z sąsiadującej jeśli zajdzie taka potrzeba. - Gdy to mówił z każdym słowem stawał się coraz starszy tak że po skończonym akapicie wypowiedzi było widać czas jaki ciążył mu na ramieniach. Wszystkie te wojny i ofiary które musiał nieść nieraz zbytecznie, ta wyrzuty sumienia..

   Nie zazdrościła mu tak jak wiele z tych głupców. Bo czego?
   Sławy? Proszę... A co ona takiego mu dała, nic tylko rozgłos i wieczny strach że dawne zmory powrócą że wszystkie te brudne sprawy w które nie daj boże jest zamieszany zostaną wyciągnięte przez te reportercze hieny.
   Wiedzy? Dobra ta.. była przydatna ale czasem lepsza była niewiedza..
   Na przykład w jej przypadku. Gdyby nie znalazła się w lesie o takiej i nie innej prze i nie z kimś lecz sama na pewno jej życie wyglądało by teraz inaczej...
   Wylegiwała by się zapewne w swoim pokoju na łóżku z książką w jednej z kremowym w drugiej ręce.
   A teraz nic tylko obowiązki. Nie żeby jej to jakkolwiek przeszkadzało ale... człowiek może mieć czasami dość.
   Dyrektor kontynuował swój wykład o przechodzeniu z jednej szkoły do drugiej i niepożądanych aczkolwiek bolesnych skutkach międzynarodowej teleportacji.
   Gdy trzeba było skinęła głową, wtrąciła woje trzy grosze.
   Najwidoczniej nie zauważył że myślami była zupełnie gdzie indziej lecz dobrze wyćwiczony umysł potrafi działać na tak jakby autopilocie który u niej sprawdzał się znakomicie.
   W końcu przeszedł do sedna.

- Znasz ród Vane? - Teraz jak na to patrzyła była na siebie wściekła za aż tak widoczną niesubordynację, ale popatrzyła na niego jak na idiotę.
- Pochodzące z nowego orleanu wyjątkowo potężne i przebiegłe czarownice z natury cechujące się zaborczością  o wszystko. - Wyrecytowała formułkę. Pominęła fakt że to one nie jeden nie dwa razy zapoczątkowały wojny w czarodziejskim świecie o byle błahostkę .
    Inny mi słowy nie cieszyły się one zbyt dodrą sławą, ale nie zamierzała jak na razie nikogo oczerniać po pochodzeniu i korzeniach po coś jej mówiło że na takich poglądach kiedyś się... przejedzie. Podniosła wzrok  na dyrektora. Tym razem to on unikał kontaktu wzrokowego. Nie oznaczało to nic dobrego. 
   Uczyła się już tu trochę i nauczyła się rozpoznawać ' humorki' Albusa, jak po cichu na niego mówiła.
- Zgadza się, i nie wiem czy pamiętasz ale jedna nasza uczennica już nosi takie nazwisko - Skinęła głową. 
   Rzeczywiście Romilda Vane. Pomijając fakt że przymilała się do Harry'ego była... no cóż nie wiedziała jak to określić.. Złośliwa? Chamska? Zaborcza? To ostatnie by się zgadzało... a na przecież była dosyć daleko oddalona pokrewieństwem od głównej linii rodu.- pokręciła głową- A co dopiero by było z jedną z bliżej spokrewnionych?  
  
- Panno Granger? Dobrze się pani czuje? - Skinęła głową. Jak na razie przypomniała sobie że powinna wrócić do rzeczywistości zanim dyrektor posądzi ją o jakąś chorobę. - Zostaliśmy poinformowani że takowa uczennica pojawi się u nas w przeciągu najbliższego miesiąca. - Przerywając dał jej widoczną chwilę na przetrawienie informacji. - Ja wiem że może nie cieszą się najlepszą opinią wśród czarodziejów i niestety ze smutkiem muszę cię poinformować że ta linia powoli wygasa - Pogrążył się we wspomnieniach.
    Nie chciała mu przeszkadzać. Od Harry'ego dowiedziała się że często mu się tak zdarza i najlepiej go w tedy zostawić w spokoju.
    Jeszcze nie wstąpili do zakonu i osobiście uważała że im później tym lepiej. Wojna nie jest zabawą i dlatego wyczuła przyjaciołom którzy nie mogli wręcz się doczekać inicjacji jak gdyby to byłoby coś fajnego.
   A ona za dużo książek pochłonęła i za dobrze znała świat by wiedzieć że to nie zabawa. To coś o wiele poważniejszego.
Czasami chciała się od nich odseparować. Byli tacy... nie poważni, nie dojrzali. Często przyłapywała się na tym że patrzyła na  nich z pobłażaniem.
   Nie że by coś kochała ich, naprawdę, ale... czasem ich dziecinność potrafiła być naprawdę uciążliwa. Zdarzało się nawet że odrywała przez ich głupotę, ba otarła się  o śmierć i to tak na serio.
   Ale ileż by razy próbowała los zawszę z powrotem splatał ich drogi. Tak to już po prostu było. 
   I już.
   - Twoim zadaniem będzie dopilnować by się u nas zadomowiła. Wierzę że dasz sobie radę - Tymi słowy zakończył ich rozmowę a ona prędko opuściła jego gabinet myśląc jak to dalej potoczy się jej życie.

жφж

W środku treningu Qwidicha zaczęło padać i nagle wszystko inne straciło znaczenie. Chłopcy zaczęli się przepychać, ślizgać w błocie, dosłownie zryli murawę. Pani Hooch w końcu dała za wygraną i odesłała ich do dormitoriów. Harry obserwował jak trenerka ich zwalnia i zdał sobie sprawę że nie miała dziś serca do treningu. Dwa dni temu zabito jej dorosłego już syna, co poprzedzało tortury. Chcieli go złamać, ale się nie udało. Wszyscy mówili że nie wiadomo czy Hooch się z tego podniesie a on zastanawiał się co by było gdyby to spotkało jego. Gdyby umarł ktoś mu bliski. Taki Ron, Hermiona, Ginny... Nie tego by nie zniósł.

- Harry co ty tam robisz? Zamarzam. - Ron wychylił głowę za drzwi żeby podejrzeć go w szatni. Zdjął przemoczoną koszulę przez głowę ukazując światu muskularną sylwetkę na którą tak ciężko pracował w wakacje i odwrócił się do przyjaciela, z powrotem się ubierając, tym razem już w suche ubrania.
- Ron! Myślałem że już poszedłeś.. Co teraz? - Miał na myśli co potem będą robić, bo szczerze nie chciało mu się wracać do dormitorium i jego towarzysz podzielał to zdanie.
   Pchnęli drzwi do zamku i skierowali się na schody. Zamierzali poszukać Herm i dopiero w tedy zadecydować co dalej. Biblioteka była pusta nie licząc pani Prince która przez cały czas łypała na nich spode łba. Tym sposobem perswazji zasugerowała że każdy o takich manierach jak oni nie jest tu mile widziany, więc wyszli przerażeni perspektywą, że mogłaby zlecić im jakiś szlaban u Filcha, czy inne paskudztwo. Nie było jej również w Pokoju Wspólnym Gryfindoru, ani w swoim dormitorium. Przemierzali korytarze, zaglądali nawet do schowków na miotły niestety, ani śladu jej
   Musiał przyznać że był trochę zaniepokojony, ale to przecież Mol Książkowy który nie jeden raz wyciągał go z tarapatów wiec miał nadzieję, że wiedza jaką posiadała jeszcze raz na coś się przyda i nie stanie jej się krzywda. Niestety tym razem z Ronem się nie zgadzali, gdyż tamten już panikował. Przeróżne teorie spiskowe czy inne tego typu bzdury wyssane z palca były przedmiotem jego tortur - psychicznych. No na prawdę... Herm za nic by się nie zgodziła by ktoś wsadził ją na chorego jednorożca który pod wpływem choroby wypróżniał i wymiotował tenczął i z pewnością nie pojechała by na nim do Voldzia by zostać u niego na noc. To już na prawdę zakrawało o szaleństwo.
   Między innymi dlatego zaprowadził Wesley'a do Skrzydła Szpitalnego gdzie został doszczętnie nafaszerowany lekami. Niestety tam też jej nie było. Chyba naprawdę dziś nie był ich szczęśliwy dzień. Snape postawił jakąś skrzynkę z eliksirami, obrzucił ich miażdżącym spojrzeniem i wyszedł z przyklejonym do paszczy sarkastycznym uśmieszkiem, powiewając swoimi nietoperz'owatymi szatami.
   Pielęgniarka zadręczała ich pytaniami o samo poczucie dopóty dopóki nie opuścili skrzydła.
   Nie wiedział co robić, poddał się. Zaciągną Rona do Dormitorióm Przeprał w piżamę i zasną rozmyślając o przyjaciółce, wojnie i tym co będzie dalej.

жφж

   Postanowiła się przewietrzyć i zrealizowała swoje postanowienie. Usiadła pod starym dębem. Oparła głowę o pień i zaczęła wpatrywać się martwym wzrokiem w jezioro. Zamartwiała się wszystkim, naprawdę wszystkim i to tak że nie wiedziała o co zacząć najpierw.
   O przyjaciół? O rodzinę? O wojnę? O zakon? O nauczycieli? O mugoli? O zadanie które zostało jej przydzielone? O przyszłość?
   Świadomość tego wszystkiego ją przygniatała i ledwo z tym wszystkim żyła. 
   Kątem oka zauważyła jakiś cień. Instynktownie wyciągnęła różdżkę. Starała się nie oddychać choć nie bardzo wiedziała czemu bo przecież tu nie powinno jej nic grozić. 
   Cień coraz bardziej rósł aż w końcu ku jego kresu zobaczyła postać człowieka a dokładniej mężczyzny. Wodniste oczy świeciły wesoło choć to nie do końca nadawało mu miły wygląd. Kościsty podbródek, wydatne kości policzkowe, mały, zgrabny nos i lekki zarost ukazywały go w dobrym świetle i można by rzec że był przystojny. Powolnym krokiem coraz bardziej się do niej zbliżał a ona stała podparta tyłem o dąb nie bardzo mając drogę ucieczki. Spanikowała. Skoczyła na niego pokonując dzielącą ich odległość i zupełnie zapomniała o różdżce. Zaczęła okładać mężczyznę pięściami a ten nadal stał niewzruszony. Jednak po paru minutach bezsensownej, jednostronnej walki złapał ją za nadgarstki i była zmuszona spojrzeć mu w oczy.
    Dokonało się, zauroczył ją i walczyła z nieodzownym pragnieniem by zetknąć jego wargi ze swoimi.
    Ten jednak tylko się uśmiechną i szepną jej na ucho by przestała się wyrywać jednak już nie było takiej potrzeby bo się powoli uspokajała, po części poprzez pragnienie jego ust po części przez jego jedwabisty głos który ją zahipnotyzował.
    Wziął ją na ręce a ona się nie opierała zbyt skupiona nad samokontrolą by go przypadkiem nie pocałować.*
     Gdy dotarli do granicy błoni poczuła wszechogarniającą ją rzewność a zaraz potem zemdlała będąc teleportowaną prosto do obszernego loftu.

жφж

*Bardzo nie chciałabym złośliwych komentarzy na temat tego że to jest sprzeczne z charakterem Miony bo jej zachowanie było spowodowane jak później sami się przekonacie - urokiem

2 komentarze:

  1. Hahahaha, o Merline, Alex! Nie sądzę, aby był to przypadek, że czytałam i komentowałam Twojego bloga w chwili, gdy Ty czytałaś mojego i poprosiłaś mnie o opinię (którą właśnie dopiero teraz zobaczyłam xp).

    W każdym razie miłego weekendu! ;*

    OdpowiedzUsuń
  2. Wracam! Ogólnie dalej nie wiem, czy opowiadanie podoba mi się, czy nie. Mogę jedynie zwrócić Ci uwagę na interpunkcję, Nowy Orlean i miejscowy nadmiar akapitów. Lecę dalej!

    OdpowiedzUsuń